Sama.

Najbliżsi… Zbyszek. Rodzice. To ta trójka najczęściej interesuje się moim stanem a jednak i w ich podejściu dużo się zmieniło. Nie dziwię się, bo przecież ile można przejmować się czymś, co się nie zmienia a jeśli już się zmienia to w odwrotnym kierunku od zamierzonego? Ile czasu…? 

Pamiętam, kiedy po raz pierwszy pojawiły się symptomy bólowe i Zbyszek „skakał” wokół mnie jak opętany. Dzisiaj bywa tak, że nie pyta o nic. Mówi, że wie wszystko, bo zna już mój wyraz twarzy, poziom zmęczenia oczu… Ja to rozumiem, na logikę, ale w tej chorobie, po latach, zaczyna brakować mi empatii, pomocy emocjonalnej. Bo On może oddzielić się od tego wszystkiego, ja nie mogę. Codziennie żyję z większym lub mniejszym cierpieniem. Ja nie mogę przyzwyczaić się do bólu, uznać, że go znam i przestać o nim myśleć. Tylko czy mogę mieć o to pretensje? Nie…

Nie życzę mu, żeby tkwił w tym ze mną bez przerwy. Nawet bardzo bym tego nie chciała, ale… brakuje mi czegoś. Czuję jakbym została sama z tą chorobą.

Dzisiaj rano przywitał i przytulił się do mnie jeden z kotków. Nikt inny. On jest jeszcze zainteresowany tym czy wstanę, czy będę żyć…