Odwołałam wyjazd do Marsylii, do kliniki leczenia bólu twarzy.
Długo się wahałam i trochę żałowałam, że nie sprawdzę, jak mogłabym być leczona. Doszłam jednak do wniosku, że ta choroba poprzez swoją specyfikę, nie może być leczona „na odległość”.
Po pierwsze rozmawiając z lekarzem, powinnam mieć z nim bezpośredni kontakt. Nawet najbardziej zaangażowany, zaprzyjaźniony tłumacz, z polskiego na francuski, nie odda tego co czuję tak, jakbym zrobiła to sama.
Po drugie, leczenie nerwu trójdzielnego wymaga stałego kontaktu z lekarzem. Jakby to miało się odbywać? Co jeden, dwa czy trzy miesiące, na kilka dni, miałabym angażować najbliższych, wydawać mnóstwo pieniędzy, żeby pojawić się na wizycie w Marsylii?
Uświadomiłam sobie, że nie jest to dobre rozwiązanie. Że potrzebuję znaleźć pomoc tutaj, w Polsce. Mama namawiała mnie jeszcze, żebym nie rezygnowała, żebym pojechała i sprawdziła jak leczą za granicą, we Francji. Mówiła, zapewne słusznie, że poziom ich medycyny, jest na wyższym poziomie.
Ale nie miałam siły na taką próbę. Bałam się, że będę miała złudzenia, że może mi się spodoba. A potem okaże się, że nie wystarcza pieniędzy na wyjazdy, że nie będzie rodziny, przyjaciół, którzy chcieliby pomagać… Wiem, że mama była rozczarowana moją decyzją… Ale nie widziałam w tym sensu. Potrzebowałam pomocy w Polsce. Tutaj, blisko. Potrzebowałam lekarzy mówiących w ojczystym języku.
Kiedy zdecydowałam się ostatecznie odwołać ten wyjazd, ogarnął mnie tylko żal, że taki ośrodek nie istnieje w Polsce…