Rano pojechałam do Kajetan.
Najpierw była kolejka w rejestracji.
A potem kolejno… krzesełko w poczekalni pod gabinetem, badanie lewego ucha, badanie prawego…
Wstępna diagnoza – płyn mózgowo-rdzeniowy opadł. Może nie trzeba będzie nacinać błony bębenkowej, ale…
Zidentyfikowany i nierozwiązany dotąd problem pozostał nadal – nic nie słyszę.
Kolejny krok – badanie słuchu. Wsłuchując się w dźwięki dobywające się ze słuchawek nałożonych na moją obolałą głowę, w skupieniu naciskałam guziki. Miałam tylko nadzieję, że rezultat moich starań będzie lepszy niż kilka dni temu…
Z wynikami w ręku stawiłam się pod gabinetem otolaryngologa.
– Proszę – podałam kartki z wykresami lekarzowi – tak to dzisiaj wygląda… – z napięciem wpatrywałam się w jego twarz.
– Tak… – przyglądał się długo i z zainteresowaniem laryngolog – Tak…
Nagle odwrócił się do telefonu, podniósł słuchawkę i zaczął naciskać klawisze w znanym sobie tylko porządku.
– Cześć Emilka, jest tam gdzieś szef? – zadał pytanie i chwilę słuchał odpowiedzi – Dobrze. Rozumiem. To jakby się pojawił, daj mi znać. – skończył rozmowę i popatrzył na mnie.
– Muszę skonsultować wyniki z Profesorem. Dopiero wtedy podejmę decyzję co dalej…
– Ale jest szansa, że nie trzeba będzie nacinać błony? – zapytałam powoli.
– Tak – odparł – jednak ostateczną decyzję, podejmę po konsultacji. Tymczasem proszę poczekać na korytarzu.
Wyszłam z gabinetu i zaczęłam iść w stronę mojego taty. Dzisiaj to on dla odmiany był moim aniołem stróżem. Obok niego siedziało dwóch jego znajomych, z którymi współpracował przy projektach naukowych. Wszyscy rozmawiali o pracy… Kiedy wyszłam, przerwał rozmowę i patrzył na mnie tak, jakbym była jedyną i ostatnią osobą pozostałą na planecie Ziemi…
– I co? – zadał krótkie pytanie.
– Na razie mamy czekać. – odpowiedziałam – Lekarz chce się skonsultować z jakimś Profesorem…
– Z Profesorem S. – wtrącił kolega taty a my spojrzeliśmy na niego zdziwieni, skąd wiedziałby o kogo chodziło? – Mianem „Profesora” określamy u nas jedną osobę – dokończył.
Siedzieliśmy i czekaliśmy dalej.
Ponieważ od naszego przyjazdu minęło już kilka godzin, byłam bardzo zmęczona i coraz bardziej bolała mnie głowa. Moje myśli krążyły wokół własnego łóżka… Chciałam położyć się na wznak, wyprostować się i odpocząć.
Po jakimś, dłuższym czasie lekarz zaprosił mnie do gabinetu.
– Skonsultowałem się i zrobimy tak… – zawiesił na chwilę głos – Przez pięć dni będzie Pani miała inhalacje. Dzięki podanemu w nim lekarstwu i ciśnieniu, jakie wytworzy się podczas zabiegu, spróbujemy uaktywnić trąbkę słuchową, która być może jest przyczyną obecnego stanu. Pani Jadzia – wskazał na starszą kobietę w białym kitlu, która stała obok mnie – zaprowadzi Panią do gabinetu na zabieg.
– Ale dzisiaj? Już? Teraz? – zapytała zaskoczona Pani Jadzia.
– Tak – odparł mój otolaryngolog – Pan Profesor kazał rozpocząć leczenie natychmiast – dokończył dobitnie.
Ruszyliśmy gęsiego na wycieczkę po korytarzach. Prowadziła i nadawała tempo Pani Jadzia. Starałam się dotrzymać jej kroku, ale z uwagi na lekkie zawroty głowy, nie było to łatwe. Na końcu szedł tata. Chyba odetchnął z ulgą, że na razie przynajmniej nie będę miała żadnego zabiegu więcej…
Inhalacja to śmieszna sprawa. Nie byłaby niczym strasznym, gdyby nie ciśnienie, które wytwarza maszyna i tłoczy je do wewnątrz przez noś a tym samym wytwarza je w czaszce. Ten mechanizm powoduje ucisk i drżenie w głowie. W moim przypadku, po kraniotomii… Trochę to wszystko boli. Mimo to poradziłam sobie. Dzisiaj miałam pierwszą, pojedynczą sesję. Od jutra zaczynam cykl, czyli dziesięć minut inhalacji – czterdzieści minut przerwy – dziesięć minut inhalacji – piętnaście minut przerwy przed wyjściem na zewnątrz.
Muszę wierzyć w to, że te zabiegi pomogą. Jeśli nie… Będzie to znaczyło, że słuch straciłam w większym stopniu niż pierwotnie zakładano. Wobec powyższego, na razie postanowiłam, wierzyć w szczęśliwe zakończenie.