Znam już nowy termin operacji, w kwietniu. Drugi raz. Druga szansa. Tylko ja już chyba mam w sobie mniej nadziei. Staram się wierzyć, że będzie dobrze, lepiej niż kilka tygodni temu. Ale nie potrafię się już tak cieszyć jak wtedy. Bo wiem, że może być różnie… Wtedy też wiedziałam, ale teraz mam już za sobą komplikacje i brak poprawy.
Właśnie. À propos komplikacji… Odbyłam wycieczkę do Kajetan. Zbadano mi słuch. Na wykresach zobaczyłam, że jest lepiej. Ucieszyłam się i z nadzieją spojrzałam na lekarza, który mnie przyjmował.
– Jest dobrze? – zapytałam – Poprawiło się?
– Nie. Nie jest dobrze – usłyszałam odpowiedź i zobaczyłam przed sobą zmartwioną twarz – Myślałem, że będzie lepiej po kilku tygodniach. Te wykresy pokazują jasno, że ma Pani spory ubytek słuchu. To musi przeszkadzać. Samo już się nie naprawi…
– Nie ma szansy? Czyli będę słyszeć tak jak teraz? Właściwie nie słyszeć… – odparłam.
– Tak. Będzie tak jak jest teraz. Nic się już nie poprawi. Możemy ewentualnie zrobić operację. Może przyniosłaby jakiś efekt, jeśli problem tkwi w tym o czym myślę, czyli zrostach między kosteczkami. Czy i jaka byłaby poprawa? Trudno powiedzieć.
– Operacja…
– Tak. Niech się Pani nad tym zastanowi. Spokojnie, za pół roku, rok… Kiedy wyleczy Pani podstawowy problem jakim jest głowa. Jeśli zdecyduje się Pani na ten krok, zapraszam – zakończył z uśmiechem.
– Gdyby coś złego się stało podczas drugiej operacji… – zawiesiłam głos na chwilę – Mogę zadzwonić?
– Oczywiście. Wyjeżdżam na trochę na początku maja, ale poza tym jestem do dyspozycji.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę i wyszłam.
Wracaliśmy do Warszawy z Kajetan. Jazda samochodem zawsze mnie uspokajała. Lubię prowadzić. Prędkość. „Wiatr we włosach”…
Tak było i tym razem, jechałam i myślałam.
Myślałam o sobie, Zbyszku, przyszłości…
Wiele spraw w naszym życiu uzależnionych jest od tego czy wyzdrowieję. Dalsze funkcjonowanie z bólem w tle, wydaje mi się niemożliwe. Chcę się śmiać. Tworzyć. Kochać. Potrzebuję zmian, dobrych zmian. Prawdopodobnie każdy człowiek ich potrzebuje. Ale ja czuję się, jakbym się dusiła wszystkimi tymi problemami. Trwa to zbyt długo. Boję się, że nie nigdy nie uwolnię się od bólu. Są gorsze choroby, śmiertelne… Ale neuralgia to cichy zabójca. Atakuje latami i powoli wykańcza przeciwnika, w tym wypadku mnie… Doprowadza do stanu, kiedy nie chce się żyć. Nazywana jest „chorobą samobójców”. Każdy kto zetknął się z tym bólem, wie dlaczego…
A ja powtórzę raz jeszcze… Chcę się śmiać. Tworzyć. Kochać.
Czy to jest możliwe? Czy mogę mieć jeszcze nadzieję, że tak będzie?