W całej tej historii, na specjalną uwagę zasługuje młoda pani neurolog, doktor M., z jednej z renomowanych, prywatnych placówek w Warszawie, która widząc mnie drugi raz w życiu, orzekła, że mam niestandardową epilepsję, czyli po prostu padaczkę. Była bardzo pewna siebie i swojej diagnozy. Nie zrobiła wcześniej żadnych badań. Po prostu miała chyba „wizję”… Swoją opinię przesłała do Mazowieckiego Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy, do oddziału w Warszawie, który wdrożył procedury odbierające mi prawo do prowadzenia samochodu.
W Polsce osoby chore na cukrzycę i epilepsję, nie mają prawa prowadzić pojazdów. Musiałam przejść serię badań i podważyć opinię tej znakomitej lekarki. Jak można było przypuszczać, nie było to zadanie proste – środowisko lekarskie jest raczej hermetycznym tworem i nie lubi sprzeciwu szarego człowieka. Udało mi się obalić orzeczenie, ale połowicznie. Dostałam tymczasowe pozwolenie i warunkowe prawo jazdy, na dwa lata. Wtedy postanowiłam nie chodzić więcej do lekarzy, nie szukać pomocy.
– Nie mogą mi pomóc, to niech chociaż nie szkodzą – pomyślałam.