Re-operacja. Jeszcze raz…

To już dzisiaj. Za oknem wstawało słońce. Zadzwonił budzik. Poszłam pod prysznic. Wpakowałam ostatnie rzeczy do torby. Podjechała taksówka i… ruszyliśmy. Mijaliśmy znane punkty na trasie dom – szpital. Patrzyłam, jak migają za szybami samochodu. Patrzyłam na ludzi spieszących się do pracy. Patrzyłam na psy, na porannym spacerze. Na dzieci biegnące do szkoły… I jechałam. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, czy w tym dniu, mnie zoperują. Nie miałam przecież skierowania. Ale intuicja podpowiadała mi, że to jednak jest ten dzień.

W szpitalu zameldowałam się u pielęgniarek. Kazały nam czekać, w korytarzu, na przyjście profesora M. W końcu wszedł. Jak zwykle lekko zamyślony. Jak zwykle uśmiechnięty. Poznał nas. Kiedy mijał fotele, na których siedzieliśmy, wymieniliśmy spojrzenia i uprzejmości na powitanie.

Czekaliśmy w kolejce wszystkich porannych pacjentów. Zbyszek trzymał mnie za rękę. Nie wiem o czym rozmawialiśmy. Nic nie pamiętam. Po kilku minutach, pierwsza osoba, weszła do gabinetu. Potem druga… Kiedy mój lekarz wyszedł, by zaprosić trzecią osobę, spojrzał się na nas i zapytał:
– Czemu Pani tu czeka? Dlaczego nie szykuje się Pani do operacji?
– Nie mam skierowania… – zawiesiłam głos w przestrzeni.
– Proszę za mną – usłyszałam.

Minęłam kolejkę osób i weszłam do pokoju.

– To dzisiaj. Czyli robimy re-operację. Jeszcze nie decydujemy się na odcięcie nerwu? – zapytał.
– Nie! Nie… – mój głos wydawał mi się obcy, jakby z innego świata – Umawialiśmy się na mikrodekompresję.
– A jak Pani słyszy? Nastąpiła jakaś poprawa?
– Nie.
– Rozumiem. Wobec tego… Plan jest taki, że wyjmę stary teflon, włożę nowy, trochę więcej niż poprzednim razem.
– Tak… – patrzyłam na jego twarz w skupieniu.
– Proszę się nie bać. Zawsze istnieje ryzyko, ale… Wszystko będzie dobrze. Proszę tu podpisać zgodę na zabieg – podsunął mi dokument. Jedna kartka A4, która wyglądała tak niewinnie.
Podpisałam.
– Panie doktorze przynajmniej niemożliwa jest jedna komplikacja. Nie stracę słuchu. Bo to już się stało – nie wiem dlaczego to powiedziałam. Zabrzmiało to jak jakiś przewrotny żart skazańca. Lekarz spojrzał na mnie i powoli odparł.
– Tak. Rzeczywiście. Można do tego w w ten sposób podejść – uśmiechnął się raz jeszcze i dodał – Będzie Pani trzecia. Jak wszystko pójdzie dobrze, weźmiemy Panią na blok koło dwunastej. Wszystko będzie dobrze.

Nie odpowiedziałam. Bałam się. Cała machina ruszyła. Wypisał moje skierowanie i zaopatrzona w całą dokumentację, poszłam w kierunku pielęgniarek. Oczywiście musieliśmy zawrócić i odwiedzić izbę przyjęć. W końcu wróciłam z powrotem na oddział, podałam wyniki badań krwi, tomografię płuc, ostatni rezonans, wypis ze szpitala sprzed trzech miesięcy… Oddziałowa zaczęła mnie chwalić, jaka jestem przygotowana… Podała mi ankietę o stanie zdrowia do wypełnienia. I ruszyłyśmy do sali numer sześć.

 

Sala numer sześć.

Pięcioosobowy pokój. Na każdym leżała jakaś chora kobieta. A pod oknem samotnie stało jedno wolne łóżko.
– To tu. Ma Pani takie chustki odkażające – powiedziała oddziałowa podając mi dwie białe, wilgotne chusteczki –  Trzeba się nimi umyć – uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i wyszła.

Przyszedł Zbyszek, targając moją, ciężką torbę. Zaczęłam układać rzeczy w szafce. W oczach zbierały mi się łzy. Próbowałam to ukryć.
– Ja chyba wyjdę. Jakoś nieswojo się tu czuję – powiedział cicho Zbyszek, rozglądając się po sali pełnej kobiet w piżamach.
– Umyję się i przyjdę do Ciebie – odpowiedziałam.
On wyszedł a ja poszłam do łazienki. Obmyłam się tymi chustkami i zastanawiałam się czy takie mycie naprawdę odkaża skórę? Potem ubrałam się w swoje ciuchy, założyłam żółte klapki i poszłam do Zbyszka, który czekał na korytarzu. Siedzieliśmy tak jakiś czas. W oddali pojawiła się jedna z moich „współlokatorek”. Kiedy podeszła bliżej…
– Pielęgniarka Pani szukała. Chyba chciała zrobić EKG – zakomunikowała.
– Dziękuję. Wrócę jak tylko zrobią mi badanie, dobrze? – spojrzałam na Zbyszka i poszłam do pokoju.

Przyszła pielęgniarka i rozstawiła sprzęt. Nawet udało nam się przeprowadzić dość wesołą konwersację. Dzisiaj wszyscy byli dla mnie bardzo mili. Dzięki temu i ja się jakoś trzymałam. Weszłam jeszcze do toalety. Kiedy wyszłam, okazało się, że na moim łóżku leży już zielony kubraczek do operacji. Jedna z sąsiadek powiedziała:
– To chyba już. Przyniosła to przed chwilą… Dla Pani.
Złapałam za telefon i zadzwoniłam do mojego mężczyzny.
– Choć tu. Dostałam zieloną fizelinę. Zaczyna się. Chyba…
– Już idę – usłyszałam po drugiej stronie zdenerwowany głos.

Zaczęłam się uważnie przyglądać zielonemu ubranku i jakoś nie mogłam zmusić się do działania. Mijały sekundy a ja stałam jak oniemiała. Nagle wpadła pielęgniarka, której jeszcze dzisiaj nie widziałam, ale pamiętałam ją z poprzedniego razu, sprzed trzech miesięcy.
– Pomyłka. To nie dla Pani – złapała zielony materiał i przeniosła na łóżko należące do kobiety z naprzeciwka –  To dla Pani!
W tym momencie do pokoju wkroczył Zbyszek. Zdenerwowany podbiegł do mnie.
– Spokojnie. Nastąpiła pomyłka. To było dla tej Pani – wskazałam mu wzrokiem pacjentkę, która pod pozornym uśmiechem starała się ukryć swoje emocje – Wychodzimy. To jeszcze nie mój czas.

Znaleźliśmy się z powrotem na korytarzu i oddaliśmy się oczekiwaniu. Czas płynął bardzo powoli.
Będzie dobrze. Będzie dobrze – powtarzałam sobie w myślach.

O 11:40 jedna z pielęgniarek powiedziała mi, że tym razem naprawdę mam się przebrać do operacji. Była bardzo miła, spokojna, rzeczowa. W jakiś magiczny sposób ten spokój udzielał się również mnie. Razem ze Zbyszkiem poszłam do „mojego” pokoju. Zaczęłam zdejmować ubrania. Założyłam zieloną fizelinę i w tym momencie poczułam, że już przeszłam na drugą stronę… Stałam się pacjentką. Założyłam szlafrok, który tym razem, przezornie zabrałam ze sobą. Spojrzałam na leżące na łóżku bandaże.
– Myślisz, że powinnam sobie nimi owinąć nogi? – spojrzałam pytająco na Zbyszka – Pamiętasz dokąd sięgał ten bandaż? Do kolana czy za kolano?
– Nie pamiętam.
Zaczęłam owijać lewą nogę. Do pokoju weszła pielęgniarka.
– A coż to za samoobsługa?! – zawołała po chwili, widząc jak dziarsko radzę sobie z białym, ciągnącym się w nieskończoność materiałem – Zaraz Pani obandażuję nogi. Proszę poczekać.
Moja druga noga została okręcona bardzo fachowo i  dużo ciaśniej.
Ledwo usiadłam z powrotem na łóżku weszła druga pielęgniarka i powiedziała:
– Już czas. Zabieramy Panią. Proszę zdjąć szlafrok. Pojedzie Pani na łóżku, pod kołdrą.

Zawsze inaczej niż się spodziewam. Poprzednim razem nie miałam szlafroka, tylko bluzę i jechałam na wózku. Z powodu bluzy odbyłam bardzo niemiłą dyskusję. Tym razem zabrałam szlafrok, który okazał się być niepotrzebny. Przynajmniej nie było żadnej scysji.

Przytuliłam się do tego, mojego, kochanego…
– Kocham Cię – powiedziałam.
– Kocham Cię – odpowiedział.

Położyłam się na łóżku i… pojechałam. Z tej krótkiej podróży nic nie pamiętam. Przed nami rozsunęły się drzwi bloku operacyjnego. Wjechaliśmy do śluzy. Panowie anestezjolodzy poprosili mnie, żebym przeniosła się na drugie łóżko. Wstając obejrzałam się do tyłu. Drzwi były jeszcze otwarte a w korytarzu stał On. Spojrzeliśmy się na siebie. Uśmiechnął się do mnie. WIdziałam jego zdenerwowanie. Położyłam się na drugim łóżku. Drzwi zamknęły się. Wjechałam na blok.

 

Operacja.

Tym razem przygotowywał mnie bardzo fajny facet. W sumie było ich tam trzech. Żartowali. Uspokajali. Ten miły, głównodowodzący  anestezjolog miał poczucie humoru i empatię, której tak bardzo brakowało mi poprzednio.
– Teraz poczuje Pani zawirowanie w głowie – usłyszałam i w tym samym momencie poczułam, jak świat zaczyna się kręcić wokół. Na szczęście tym razem nikt nie dusił mnie tlenem i o wszystkim byłam informowana.
– Już czuję… – wybełkotałam.
– No proszę. Jaka szybka reakcja – zobaczyłam nad głową uśmiechniętą twarz lekarza.
– A teraz podamy kolejną dawkę i zaraz Pani zaśnie.
Zdążyłam tylko prędko spojrzeć na zegar. Biały cyferblat i czarne wskazówki. Pamiętałam ten obraz z poprzedniej operacji. Była 12:07. Ciemność. Więcej nic nie pamiętam…

 

Sala numer sześć.

Dźwięki zaczęły docierać do mojego mózgu. Słyszałam Zbyszka, choć nie pamiętam teraz co mówił. Słyszałam ludzi, szum, małe zamieszanie. Zaczęło mną trząść. Znowu to samo. Całe ciało poruszało się jak w jakiś drgawkach. Coraz mocniej. Coraz mocniej. Wiedziałam, że obok jest Zbyszek. WIedziałam, że mnie ochroni. Pomimo zamętu w głowie i nieprzytomnego umysłu, który ciągle zapadał się w niebyt i powracał do rzeczywistości, czułam, że mój ukochany bardzo się denerwuje. Poczułam na sobie dodatkowy koc. Jeden, potem drugi. A mimo to… ciągle podskakiwałam w łóżku. Bałam się, że mój mózg nie wytrzyma tego wszystkiego. Złapałam się za głowę. Pod ręką wyczułam bandaż. Nie było go poprzednio. Miałam tylko opatrunek za uchem. Dlaczego teraz mam całą głowę w bandażu? Coś próbowałam na ten temat wybełkotać, ale chyba nikt mnie nie rozumiał. Obok cały czas siedział Zbyszek. Dotarło do mojej świadomości, że leżę w sali numer sześć, nie na OIOM-ie.
– Jestem w sali? – zapytałam cicho.
– Na OIOM-ie nie ma miejsc. Są tam trzy osoby w bardzo ciężkim stanie – usłyszałam Zbyszka
Chyba zasnęłam.

Przebudzenie. Wydaje mi się, że przyszedł mój neurochirurg. O coś pytał. Zamknęłam oczy. Nie miałam siły. Zasnęłam.

Otworzyłam oczy. Przyszła mama. Przy mnie siedział nadal Zbyszek. Mama kręciła się trochę dalej. Kiedy otworzyłam oczy, usłyszałam jak mówi…
– Kochanie… – głos zacierał się powoli. Zasnęłam.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam mamę.
– Poprosimy pielęgniarkę, żeby była z Tobą tej nocy. Zgadzasz się?
Nie do końca rozumiałam co mówi. Spojrzałam na Zbyszka z pytaniem w oczach…
– Tak? Co myślisz? Uzgodnijcie to sami…
Zamknęłam oczy i zasnęłam.

Kiedy znowu otworzyłam oczy, zobaczyłam Zbyszka.
– Rozmawiałem z profesorem M. Mówił, że wszystko się udało, że wyjął stary teflon i włożył nowy. Trochę więcej niż poprzednio. Powiedział, że poprawił coś również koło nerwu słuchowego. Może będziesz lepiej słyszeć… Słyszysz inaczej? Był tu i pytał, ale spałaś.
Skupiłam się na odgłosach wokół.
– Słyszę szum. Bąbelki. Chyba jest inaczej. Idź. Powiedz mu to – nie wiem dlaczego nagle najważniejsze na świecie wydało mi się, żeby o tym powiedzieć – Pójdziesz?
Zbyszek wstał. Zamknęłam oczy. Po chwili wrócił i powiedział, że tak szybko nie można nic powiedzieć. Że to za wcześnie, żeby coś stwierdzić. A ja znowu zasypiałam przy akompaniamencie bąbelków tlenowych i maszyn sprawdzających bicie mojego serca…
Pip. Pip. Pip…
– W nocy będzie z Tobą ratownik medyczny – usłyszałam mamę.
Zasypiałam i budziłam się. W pewnym momencie pojawił się mój nocny opiekun. Uśmiechnięty facet.
– Mamo, ale nie chcę żeby on mnie mył. Niech patrzy tylko czy wszystko jest dobrze i podaje środki przeciwbólowe, dobrze?
Pomimo ogólnego zakręcenia, wiedziałam, że nie bardzo chcę, żeby jakiś obcy facet oglądał mnie całą… gołą 😉

Bolało. Bez przerwy dostawałam jakieś kroplówki, ale ból stawał się coraz większy. Mój „anioł stróż” podał mi morfinę i wreszcie odpłynęłam do innego świata. W nocy obudził mnie alarm komputera, do którego byłam podłączona. Mierzył bicie serca, ciśnienie, etc. Po chwili pojawił się ratownik. Popatrzył w monitor, poprzekręcał przyciski i wszystko się uspokoiło. Wyszedł. Po minucie usłyszałam ponownie alarm. Ratownik wpadł do pokoju. Jeszcze raz sprawdził o co chodzi. Wyszedł. Po chwili znowu… Alarm. Sytuacja powtarzała się jeszcze kilkanaście razy. Już nawet nie otwierałam oczu. Chciałam tylko spać. Przy kolejnym „wyciu”, usłyszałam energiczne kroki mojego opiekuna.
– Cholera! – powiedział tylko i podszedł do komputera. Po chwili wszystko umilkło. Wyłączył całą tę maszynerię i wreszcie mogliśmy obydwoje zasnąć. Dostałam jeszcze morfinę i więcej nic nie pamiętam.