Ból przychodzi i odchodzi niespodziewanie, jak Nieproszony Gość. Nigdy nie wiem, kiedy mam się go spodziewać, nigdy nie wiem, kiedy pojawi się w „moich drzwiach”. Otwieram mu, ale wbrew swojej woli i cały czas zastanawiam się jak przerwać naszą uciążliwą znajomość.
Jednak mój Nieproszony Gość nie daje za wygraną. Lubi mnie, aż za bardzo. Są miesiące, w których odwiedza mnie częściej, są też takie, w których widujemy się sporadycznie, kilka razy w miesiącu. Kiedy przychodzi moje życie staje w miejscu. Zajmuje cały mój czas, zajmuje całą uwagę…, wypełnia moje życie w stu procentach…
W te dni, kiedy jest u mnie, wszystko przestaje się układać. Zajęta Moim Gościem zawalam pracę, zawalam plany, przesuwam spotkania z przyjaciółmi, zapominam o świecie i ludziach wokół mnie. Mój Gość wymaga tyle uwagi i zainteresowania, że rujnuje moje życie. Prywatnie i zawodowo.
Po każdej Jego wizycie staram się wrócić do normalności. Nadganiam zaległości, których czasami nie da się nadgonić bez poniesienia olbrzymich strat. Przepraszam ludzi wokół za odwołane spotkania, brak obiecanej rozmowy telefonicznej, brak mojej obecności… Próbuję chwytać i cieszyć się życiem w przerwach pomiędzy wizytami, ale…
Ale tak się nie da żyć. Jeśli nie znajdę sposobu, by zakończyć wizyty Nieproszonego Gościa… Jeśli nie pozbędę się Go z mojego życia… Nie wyobrażam sobie by tak to wszystko mogło dalej trwać. Po prostu tak się nie da.
Przyjechał znowu, kilka dni temu, w ostatni czwartek… Czuję, że zbiera się już do wyjazdu, ale jeszcze nie wyjechał. Czekam, żeby zawołać: – Adiós mi Amigo!