Dzisiaj mam zabieg w Centrum Onkologii. Potwornie boli mnie głowa, ale muszę jechać, bo już raz przekładałam termin z powodu bólu głowy. Wtedy nie mogła się podnieść. Dzisiaj muszę, bo obawiam się, że trzeci termin mógłby być zbyt odległy. W końcu ile razy można zmieniać miejsce w kolejce, do której ludzie czekają miesiącami?
Nie boję się zabiegu. Nie boję się wyników. A przecież kłopoty onkologiczne, to nie są takie zwyczajne sprawy. Mimo to, nie boję się, bo dużo bardziej, moje życie, niszczy ból. To On nie daje mi normalnie funkcjonować. Śmiać się. Po prostu żyć.
Kiedy wybudzam się z narkozy słyszę:
– W miejscach poprzednich cięć przeprowadzonych w listopadzie, wszystko jest w porządku, jednak wyrósł kolejny guz… – lekarz zawiesza głos i przygląda mi się, jakby chciał sprawdzić czy wszystko rozumiem – Wycięliśmy go w całości. Wycinki posłaliśmy na badanie histopatologiczne. Wyniki będą za dwa tygodnie.
– Dobrze. Dziękuję – odpowiadam niewyraźnie, ponieważ jestem jeszcze pod wpływem narkozy i uśmiecham się.
Ale uśmiech szybko znika z mojej twarzy, kiedy dochodzi do mnie, że ból głowy się nasilił i rośnie coraz bardziej… Potwornie boli. Z sekundy na sekundę zyskuję coraz większą świadomość i coraz mocniej czuję ból. Chcę stąd wyjść i znaleźć się w domu. Połknąć tabletkę i zasnąć. Nic nie czuć.
– Rany! Jak to boli… – krzyczę bez głosu i próbuję podnieść się ze szpitalnego łóżka.
– Gdyby pojawiły się jakieś niepokojące symptomy, gdyby Pani zaczęła krwawić… Proszę natychmiast wrócić tu do nas na SOR – słyszę głos lekarza nad sobą – Czy naprawdę chce Pani już wstać?
– Tak. – wstaję i zaczynam się ubierać. W głowie mam koszmar. Zabieg to nic, w porównaniu z tym co czuję teraz.
W towarzystwie pielęgniarki wychodzę na korytarz i widzę Zbyszka, który tu na mnie czekał. Uśmiecham się do niego i mówię, żę wszystko w porządku.
Nie mamy pieniędzy, więc utrzymuję decyzję o powrocie autobusem i ruszamy w drogę do domu.
W trakcie podróży wiem, że chciałabym jechać taksówką. Że jazda autobusem jest ponad moje siły, ale staram się tego nie pokazywać. Jest mi niedobrze, głowa boli nie do wytrzymania. Pojawiają się pioruny. Mam wrażenie, że zwymiotuję z bólu na środek podłogi autobusu. Kręci mi się w głowie. Ludzie zaczynają falować. Zamykam oczy i błagam o siłę.
– Żebym tylko dotarła do domu… – powtarzam sobie w myślach.
Udało się. Jesteśmy w domu. Przewracam się na łóżko i zasypiam.
Kolejne godziny mijają mi w ukochanej nieświadomości snu…