Mijały miesiące. Na fotelu dentystycznym siedziałam dwa, trzy razy w tygodniu. To była żmudna praca i moja, i jego, wymagająca samodyscypliny i cierpliwości. Po roku, wszystkie górne zęby nie miały już nerwów, były oszlifowane i „ubrane” w koronki.
A moja lewa strona szczęki… nadal bolała…
Mój dentysta-chirurg dwoił się i troił, żeby mi pomóc. Płukał, wkładał lekarstwa, czyścił… Zrobiłam pantomogram. Naszym oczom ukazała się torbiel, z lewej strony, nad piątką, nad korzeniem. Doktor K. zrobił zabieg. Przez kilka następnych dni wyglądałam jakbym stoczyła ciężką walkę bokserską. Po kilku dniach zmagań, twarz i dziąsła zaczęły się goić. Opuchlizna zmniejszała się powoli. Torbieli i stanu zapalnego już nie było, ale zęby bolały nadal…
Kilka tygodni później, zdesperowany lekarz, postawił hipotezę… Nie mogąc znaleźć źródła bólu, zasugerował problem z piątym nerwem twarzowym, tzw. nerwem trójdzielnym.
– Neuralgia? – podsunął – Nerw trójdzielny? Bardzo rzadko się zdarza, ale w zębach nic już nie widzę. – stwierdził – Nie wiem co mam leczyć? Musi Pani zwrócić się z tym problemem do neurologa.
Ogarnął mnie strach. Znowu? Znowu mam trafić w ręce jakiegoś niedouczonego hochsztaplera? Który diagnozy, będzie wyciągał, jedna po drugiej, jak króliki z kapelusza?
Pomimo wszystko ból był większy niż strach i obawy. Pragnęłam tylko, żeby przez jeden, nawet krótki moment…
…NIC NIE CZUĆ.
W związku z tym rozpoczęłam poszukiwania kolejnego lekarza. Tym razem chciałam, żeby była to osoba sprawdzona i polecona przez kogoś znajomego…