Jadę do szpitala, w którym pracuje profesor M. Oddział neurochirurgii jest odnowiony, czysty i jasny. Pukam do drzwi sekretariatu. Przedstawiam swoją sprawę. Pani otwiera gruby zeszyt w formacie A4 i szuka terminu…
– Mogę zaproponować termin w lutym 2016 roku – słyszę.
– Profesor M. mówił coś o listopadzie… – zawieszam głos w oczekiwaniu.
– Lekarze nie do końca zdają sobie sprawę z obłożenia grafika – sekretarka uśmiecha się do mnie, tłumacząc sytuację.
– Rozumiem. Dobrze w takim razie w lutym… Czy coś muszę ze sobą przynieść? – pytam.
– Tak, zaraz wszystko zapiszę… – wyciąga małą, żółtą karteczkę – Musi Pani przynieść ze sobą aktualny wynik MRI, rentgen płuc i oznaczenie grupy krwi. Aktualne badania oznaczają, że były wykonane w ciągu ostatniego roku. Dziesiątego zrobimy zabieg, ale do szpitala musi Pani przyjść dzień wcześniej, koło godziny szesnastej.
– Jak długo trwa operacja? Pytam, bo zawsze zapominam spytać o to lekarza… – próbuję zebrać więcej informacji.
– Trudno powiedzieć. Bywa różnie, wszystko zależy od budowy mózgu, umiejscowienia problemu… Standardowo trwa to około trzech godzin.
Wychodzę z sekretariatu. Jestem spokojna. Mam czas, żeby się przygotować, uporządkować myśli. Jest dobrze.
W drodze powrotnej kłócimy się ze Zbyszkiem. Okropnie. Myślę, że wychodzą z nas wszystkie emocje. Stres związany z chorobami, czekaniem… Strach przed najbliższymi miesiącami.