Była szósta rano. Od wczoraj strasznie bolała mnie głowa. W nocy, w chwilach przebudzenia, czułam ostry ból, sięgający od zębów po czubek głowy. Teraz otworzyłam oczy i poczułam niemiłosierny ból. Miałam ochotę krzyczeć, ale nie mogłam otworzyć szczęki, bo ból byłby jeszcze większy. Krzyczałam więc w milczeniu. Ból obejmował zęby, oko, lewą połowę nosa… Przenosił się wgłąb czaszki, przechodząc nad skronią uderzał w tył głowy, aż po sam jej czubek. Czułam, jakby był ze mną cały czas, jednak wiedziałam, że jest inaczej… wyładowania bólowe są tak częste, że mój mózg odbiera to jako stan ciągły. Z lewego oka płynęły łzy. Piekła mnie skóra na całym lewym policzku, czułam odrętwienie.
Nie miałam siły na kolejny dzień… na kolejne „jutro będzie lepiej…”
Oddałabym prawie wszystko, za chwilę odpoczynku. Tymczasem musiałam wstać z łóżka, ubrać się, umyć i usiąść przy komputerze.
Dostałam korektę do stu stronicowej broszury. Musiałam ją wprowadzić. Musiałam być uśmiechnięta i miła dla klientów. Uzbroić się w sztuczny optymizm. Ludzie uciekają od słuchania o problemach i chorobach.
Popołudniu czekała mnie jeszcze wizyta w warsztacie samochodowym. Po powrocie – masa kolejnych zleceń graficznych i będę musiała usiąść do pracy. Być kreatywna, wesoła, optymistyczna…
Nie miałam siły. Miałam za to ochotę „wysiąść z tego pociągu”.