Epizod.01
Obudziliśmy się po piątej. Prysznic. Pakowanie ostatnich rzeczy. Cisza. Pojedyncze słowa. Śniadanie dla Jasia, który spał smacznie z ręką zawiniętą na głowie. W końcu wyszliśmy. Było jeszcze ciemno. Taksówka stała z drugiej strony kamienicy. Było zimno. Dotarliśmy do samochodu i upchnęliśmy się na tylnym siedzeniu.
– Jedziemy do kliniki neurologicznej – rzucił Zbyszek i ruszyliśmy.
Patrzyłam na obrazki za szybą. Okazało się, że pomimo tak wczesnej pory na Trasie Łazienkowskiej jest spory ruch. Światła migały za oknem. Ludzie stali na przystankach. A my jechaliśmy. Byliśmy coraz bliżej…
Epizod.02
Weszliśmy na oddział. Pielęgniarka zaczęła nas wyrzucać, żebyśmy nie wchodzili w butach na teren oddziału. Zbyszek zmarszczył czoło. Ja wiedziałam co to oznacza, ona nie.
– Przepraszam. – powiedziałam szybko – Miałam dzisiaj, teraz, zgłosić się na operację.
– Pani Wróbel, tak?
– Tak.
– Proszę w takim razie pójść na izbę przyjęć, zarejestrować się i wrócić wtedy do nas.
Poszliśmy z powrotem. Zbyszek obładowany moimi torbami mruczał coś pod nosem. Wyszliśmy przed szpital i weszliśmy innym wejściem, na izbę. Pani w rejestracji leniwie wyciągnęła jakieś formularze. Zaczęłam je wypełniać. Po chwili położyłam je przed tą kobietą.
– Tu jest źle. Proszę poprawić.
Wpisałam kod pocztowy nie w te kratki, które powinnam. Wypisałam formularz raz jeszcze i podałam jej ponownie.
– Dobrze. Teraz jeszcze te trzy – podała mi kolejne kartki.
Wypełniłam i podałam kolejne formularze.
– Dobrze. Panie Rysiu!
Pojawił się mały, krępy mężczyzna. Skinął na mnie ręką i zaprowadził do sporej, obskurnej łazienki. Założył mi na rękę opaskę z numerkiem.
— Proszę się przebrać i wyjść.
– Dobrze.
Zamknęłam drzwi i zaczęłam wyciągać dres. Schowałam spodnie i buty. Wzięłam torbę i wyszłam. Zbyszek podbiegł od razu i poszliśmy za Panem Rysiem. Przeprowadził nas „tajemniczymi korytarzami” i znaleźliśmy się z powrotem na oddziale neurochirurgii. Tym razem pielęgniarki nie zwracały uwagi na nasze obuwie… Już byłam „ich”.
Epizod.03
Wypełniłam kolejne formularze. Podałam dokument stwierdzający grupę krwi, TK klatki piersiowej i ostatni rezonans. Do kompletu miałam wyniki badań immunologicznych, zalecenia o podaniu antybiotyku ze względu na osłabioną odporność oraz badania krwi z Medicover-u, sprzed dwóch i pół tygodnia.
– Zobacz, to badania sprzed dwóch tygodni, czyli są jeszcze ważne? – przyjmująca mnie pielęgniarka zwróciła się do drugiej, siedzącej obok – W takim razie nie musimy chyba nic robić?
– Tak, to wystarczy.
Spojrzałam na nie zdziwiona. W szpitalu internistycznym wszyscy przejmowali się moimi wynikami, mówili o ostrożności i o tym, że na pewno przed samą operacją trzeba wszystko raz jeszcze dokładnie sprawdzić… Ale byłam chyba zbyt zestresowana, żeby się odezwać.
– To gdzie Panią położymy? – padło kolejne pytanie.
– Na dwójkę. Na razie.
Pielęgniarka zaprowadziła nas do sali numer dwa. Na pierwszym łóżku leżała nieruchomo jakaś starsza pani, na drugim, nieco młodsza a na pewno bardziej gadatliwa kobieta. Mnie usytuowano na trzecim łóżku, pod oknem.
Pielęgniarka wyszła. Po chwili wróciła z jakimś małym pakunkiem.
– Pani pierwszy raz? – spytała.
– Tak.
– Tu ma Pani gąbkę nasączoną środkiem odkażającym. Proszę się nią teraz umyć. Musi Pani poczekać kilka minut aż płyn lekko zaschnie i dopiero spłukać.
– Teraz? – zapytałam – Od razu?
– Tak. Musi być Pani przygotowana. Kiedy przyjdzie lekarz i ustali kolejność zabiegów. Nie będzie mógł wtedy czekać.
Rozpakowałam się. Zegar pokazywał kilkanaście minut po ósmej.
– Myślisz, że powinnam umyć się od razu? – spytałam – Jeśli to ma odkażać a ja będę tu siedzieć i czekać, to jaki to ma sens?
– Niech Pani poczeka z tym myciem… – odezwała się dziarska osoba z łóżka numer dwa – Teraz będzie śniadanie. Nim oni wszystko zaczną… A wiedzą Państwo jak ja tu trafiłam? Uciekłam śmierci. Gdyby nie synowa… – zaczęła opowiadać.
Słowa zlewały mi się w jedną masę. Na szczęście Zbyszek czynił „honory konwersacji”. Nie mogłam w końcu znieść jej opowieści i poszłam do łazienki. Kiedy wyszłam spod prysznica, „odkażona” cudowną gąbką, usiadłam na łóżku i spojrzałam na zegarek w telefonie.
– Dopiero przed dziewiątą – pomyślałam – Każda minuta to jak godzina w normalnym świecie.
Siedzieliśmy więc dalej. Ja położyłam się na łóżku. Mój ukochany kiwał się na krzesełku obok. A gadająca kobieta opowiadała dalej, chyba kolejny raz to samo. Chciało mi się pić, więc łykałam co jakiś czas trochę wody.
Epizod.04
Po dziewiątej wpadł do naszego pokoju profesor M. Wysoki i jak zwykle uśmiechnięty.
– Choruje Pani na coś? Jak się Pani czuje? – spytał.
– Czuję się… Dobrze, na ile dzisiaj czuć się mogę. Odnośnie przyjmowanych leków i chorób wszystko napisałam – odparłam – mam anemię i kłopoty z immunologią.
– Dobrze. Proszę w takim razie podpisać zgodę na operację.
Podpisałam kolejny dokument i podałam mu z powrotem. Uśmiechnął się i zacząl kierować się do drzwi.
– Panie Doktorze! – zawołałam – O której będę operowana?
– Jest Pani druga. Jak dobrze pójdzie to koło dwunastej.
– A jak pójdzie trochę gorzej?
– To o czternastej, piętnastej… Zobaczymy.
Zostaliśmy znowu sami na sali. Byłam zmęczona. Coraz bardziej piekła mnie twarz. Policzek drętwiał. Z lewego oka zaczęły płynąć łzy. I ból… Narastał.
— Może się chwilę prześpię?
– Dobrze, śpij, ja tu będę siedział i czekał.
Zamknęłam oczy.
Epizod.05
Po chwili jednak przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do rodziców. Przycisnęłam kontakt do mamy.
– No to już tu jestem i czekam. Prawdopodobnie będę operowana koło południa.
– To ja przyjadę – usłyszałam bardzo zdenerwowany głos.
– Mamo, nie trzeba – zaprotestowałam – my tu siedzimy i czekamy. Nic się nie dzieje. Chciałam się też teraz na chwilę położyć i zamknąć oczy…
– Ale ja muszę! – krzyknęła, moja zazwyczaj bardzo spokojna mamusia – Jadę!
– Nie! Naprawdę… – tu nie ma miejsca i warunków – Jak coś będziemy wiedzieli, to Zbyszek do Ciebie zadzwoni i wszystko Ci powie. Będziesz mi potrzebna popołudniu, nie teraz…
– Ja muszę! Nie mogę teraz rozmawiać! Dobrze. Nie wiem… Zadzwonię. – usłyszałam po kolei jej słowa i moja rodzicielka skończyła połączenie.
Zamknęłam oczy z powrotem. Chciałam tylko spać, nie myśleć i żeby Zbyszek był obok. Za kilkanaście minut mój telefon zaczął wibrować i uniosła się w powietrzu melodia przypisana do… mamy.
– Odbierz, proszę. – powiedziałam mojemu mężczyźnie – Ja nie mogę. Ona jest tak zdenerwowana… a ja potrzebuję się sama uspokoić. Proszę. Zadzwonię do niej, ale za trochę.
– No co tam? – usłyszałam głos Zbyszka i zamknęłam znowu oczy. – Nie, nie ma potrzeby. Damy sobie radę. Zadzwonię, jak coś będzie wiadomo… – słowa znikały z mojej świadomości i rozpływały się gdzieś na granicy jawy i snu.
Epizod.06
Minęło kilkanaście minut i z błogiego stanu wyrwał mnie głos pielęgniarki.
– Tu ma Pani ubranko i bandaże. A teraz muszę założyć wenflon. Proszę wyjść! – fuknęła do Zbyszka. Następnie zaczęła przygotowywać wkłucie. Chwilę się namęczyłyśmy, ale po trzech próbach i zamianie na cieńszy wenflon, udało się go w końcu założyć. Moja pielęgniarka patrzyła na mnie z dezaprobatą.
– Czwarty raz bym nie spróbowała – usłyszałam – Załamuje mnie Pani. Niby dobre, widoczne żyły…
Uśmiechnęłam się tylko. Wrócił mój ukochany. O spaniu nie było już mowy.
– Pójdę do toalety – zaczęłam wstawać.
Tym razem zadzwonił telefon Zbyszka. Zamykałam już drzwi, kiedy usłyszałam – Twoja mama tu jest!
– Jak to?! Przecież miała być w domu i… Rany! Po co?
– Nie wiem. Jest tu. Wyjdę po nią, bo nie wie jak trafić.
Kiedy wyszłam z łazienki, na krzesełkach przy moim łóżku siedziała mama i Zbyszek. W tym momencie wparowała pielęgniarka i zaczęła coś mamrotać pod nosem.
– Chodźmy stąd – powiedziałam do nich. Wycofaliśmy się na korytarz.
– Mamusiu, po co…? Miałaś czekać w domu. Przecież obiecałam, że zadzwonimy, jak będziemy coś wiedzieć. To może potrwać. Ja naprawdę będę Cię potrzebować potem. Nie teraz. Chciałam, żebyś odpoczęła a nie jeździła w kółko, przez całą Warszawę. Dwa razy, rano i popołudniu.
– Ja tu musiałam być i Ciebie zobaczyć – odpowiedziała. Jej oczy wyrażały wszystko… Jeśli ktoś, kogoś, kiedyś kochał… Nie muszę tłumaczyć. Zrobiło mi się smutno, poczułam ścisk… Jak mogłam jej tego zabronić? A z drugiej strony… Z drugiej strony była tak zdenerwowana, że nie chciałam, żeby męczyła się dodatkowo.
– Mamo, to bezsensu. Ja tu siedzę. Nic się nie dzieje. Przecież będziesz wszystko wiedzieć. Zbyszek do Ciebie zadzwoni.
– Tak, na pewno… – spojrzała na niego spode łba, jakby kompletnie nie wierzyła, że będzie do niej dzwonił. – Ja tu jestem od godziny! – wyrzuciła z siebie nagle.
Stanęliśmy w osłupieniu. Oboje.
– Od godziny? – wyjąkałam – To dlaczego nie przyszłaś? Gdzie Ty byłaś?
– Na dole. – odparła dziarsko – Chodziłam i paliłam papierosy, i nie wiedziałam co mam zrobić, bo Wy nie chcieliście, żebym tu była…
– To nie tak. Nie chciałam, żebyś jeździła bez powodu, ale na pewno bardziej nie chciałam, żebyś siedziała gdzieś na dole, pod drzwiami szpitala! Trzeba było zadzwonić, jak już byłaś i przyjść…
Zbyszek patrzył się na nas z rosnącym zdziwieniem. Nagle zaczęłam dostrzegać ironiczną iskierkę w jego oczach. Zaraz coś powie – pomyślałam i nie pomyliłam się.
– Partyzantka – padło jedno słowo.
Przytuliłam moją mamusię raz jeszcze. Mocno. Poczułam jej ciepło, miłość i zrobiło mi się dobrze.
– Pojedź do domu i przyjedź popołudniu. Zbyszek do Ciebie zadzwoni. Na pewno. Potrzebuję Cię, ale wieczorem. Teraz… to może potrwać jeszcze długie godziny.
I poszła długim korytarzem, do wyjścia. A mnie chciało się płakać.
Epizod.07
Godzina jedenasta pięćdziesiąt dwie. Wpadła pielęgniarka i obandażowała mi nogi. Nadszedł czas. Zbyszek został wyproszony z pokoju. A ja zaczęłam się przebierać w zielony kubraczek. Zarzuciłam na siebie bluzę.
– Pani nie może w bluzie! – usłyszałam.
– Ale mi jest zimno. Przecież ją zdejmę, ale muszę jeszcze przedostać się na blok, a na korytarzu stoją ludzie. Tymczasem to ubranko – wskazałam na zieloną płachtę, zwisającą na moim ciele – nie zakrywa niczego.
– Szlafrok ma? – nie poddawała się szpitalna służbistka.
– Nie ma. Ma bluzę. – odparłam.
– Jak nie ma szlafroka, to nie ma nic.
– A czym różni się szlafrok od bluzy? – zapytałam wytrącona z równowagi – Zarazków mają chyba tyle samo?
– To nie negocjacje! – usłyszałam tylko i zobaczyłam tył pielęgniarki.
Spojrzałam się na siebie. Byłam goła. Trudno było nazwać tę zieloną fizelinę, ubraniem. Nie – pomyślałam – nie dam się zastraszyć, to jakaś głupota. Szlafrok nie może być lepszy, tylko dlatego, że nazywa się inaczej. Zarzuciłam na siebie bluzę. Zebrałam torbę Zbyszka, jakieś picia, buty i wyszłam na korytarz, żeby mu to wszystko podać. Od razu zauważyła mnie pielęgniarka z bloku.
– Pani to piła? – zobaczyłam jej wskazujący palec, skierowany prosto na moją butelkę wody.
– Tak – wyjąkałam.
– Dużo?
– Od rana całą tę butelkę…
– No to super! Powiadomić lekarza, mamy problem. Proszę wracać do pokoju i czekać.
Wróciłam. Minęło kilka minut. Zadzwoniłam z pokoju do Zbyszka, który już nie mógł wejść z powrotem.
– Jak sytuacja na froncie?
– Chodzą i krzyczą – usłyszałam konspiracyjny szept mojego ukochanego. – O! Widzę Twojego lekarza. Poszedł do pielęgniarek. Coś im wygarnia. Idzie do Ciebie.
Drzwi otworzyły się i ukazał się w nich profesor Mandat.
– Pani piła?
– Tak.
– Dużo?
– Tę butelkę. Od siódmej rano…
– Całą?
– Tak.
– Przecież na czczo… – zawiesił głos.
– Przepraszam, ale kilka miesięcy temu miałam narkozę i pozwolono mi pić trochę wody. Nikt mi nie powiedział dzisiaj, że nie mogę… Piłam od rana, co jakiś czas kilka łyków. Nie ukrywałam tego…
Wyszedł.
– Na korytarzu afera – zdał mi relację mój telefoniczny szpieg. – Biegają. Widzę Mandata. Wziął chyba Twoją płytę. Idzie na blok.
Zaległa cisza. Obydwoje siedzieliśmy z telefonami w rękach, milczeliśmy, czekaliśmy. Rozdzielały nas tylko drzwi do sali numer dwa.
– Nic z tego nie będzie – usłyszałam po kilku minutach – zabrali inną kobietę na blok.
– Przyjdź do mnie.
Zbyszek wrócił. Już byłam przygotowana. Już prawie byłam na bloku. A teraz znowu siedziałam na łóżku. W zielonej fizelinie. Obandażowanych nogach. I zarzuconej na to wszystko bluzie. Zaczęłam się wycofywać.
– Nie chcę już tu być. Boję się. Za dużo tego wszystkiego… Chcę stąd wyjść. Teraz. Już.
I wtedy spojrzał na mnie i zaczął coś mówić. Nie słyszałam słów. Myślałam tylko o tym, żeby wyjść.
– Jeśli coś mi się stanie… – powiedziałam wolno – Ja nie chcę tego teraz robić… Jeśli coś mi się stanie, to spadnie to na Ciebie, bo siedzę tu tylko dla Ciebie. Ja już nie chcę tej operacji – wiedziałam, że to zagranie „poniżej pasa”, wiedziałam, że uderzam najniżej, ale wtedy, w tamtym momencie…
Zbyszek spojrzał na mnie z wyrzutem.
– To nie fair.
– Wiem, ale nie chcę tu być. Chcę wyjść.
– Pomyśl o nas. O przyszłości. O planach.
Położyłam głowę na łóżku. Milczałam. Chciałam uciec albo zniknąć.
Minęło kilkanaście minut.
– Pójdź i spytaj co się dzieje. – powiedziałam w przestrzeń – Ty widziałeś, że pojechał ktoś inny, ale nas nikt nie zawiadomił, co się dzieje. Kiedy ja mam jechać na blok?! Ile to jeszcze potrwa? Czy w ogóle będę operowana?
Po kilku minutach Zbyszek wrócił z odpowiedziami. Pojechała inna kobieta, która była trzecia w kolejce. Potrwa to krótko, około godziny, może półtorej. A ja mam tylko czekać i nic nie pić.
Epizod.08
Leżałam. Nic nie mówiłam. I tylko myśli kłębiły mi się w głowie. Czy tak trudno przyjść i powiedzieć o zmianie planów? Jeśli tak tu jest, to naprawdę nie chcę tu być. Zamknęłam oczy. „Uspokój się. Uspokój się. Uspokój…” Powtarzałam sobie w myślach. W końcu chyba zasnęłam. Obudziłam się o drugiej. Bolały mnie nogi. Lewa stopa była całkiem zimna.
– Zimno mi. Czy to będzie już zaraz? – spytałam.
– Kochanie nie wiem, na razie nic nie wiem… – usłyszałam męski głos nad swoją głową.
Mijały kolejne minuty. Około piętnastej trzydzieści weszła pielęgniarka. Wzięła mnie za rękę i podłączyła kroplówkę.
– Co mi Pani podaje? – spytałam i „usłyszałam” ciszę.
– Co to jest? Kroplówka wzmacniająca? – ponowiłam pytanie.
– Tak. Nic Pani nie je od wczoraj i nie pije, więc podajemy teraz.
Lepiej późno niż wcale, tylko… Ile jeszcze czasu mam czekać w takim razie? Usiadłam i zaczęłam rozwijać bandaże z nóg. Najwyżej założę je sobie za chwilę. Potrwa to dwie minuty, tymczasem może wróci mi krążenie w nogach. – myślałam.
Czekaliśmy dalej… A w domu czekał Jaś. Na tatę, który miał być już kilka godzin temu.
Przed czwartą wpadła pielęgniarka.
– Dlaczego zdjęła Pani sobie bandaże? Szybko, szybko, nie ma czasu! Co Pani zrobiła?
– Zaraz je założę, to potrwa dwie minuty. Mogę to zrobić sama – odpowiedziałam i zabrałam się za owijanie lewej nogi. Pielęgniarka stała przy łóżku i patrzyła. Nic mi nie pomogła, ale na szczęście, już też nic nie mówiła. Kiedy skończyłam, odwróciła się na jednej pięcie i wyszła bez słowa.
Czekaliśmy znowu… Mijały minuty. W końcu otworzyły się drzwi. Usiadłam na wózek. Zbyszek, który tym razem nigdzie nie wyszedł, pogłaskał mnie i wyszeptał – Kocham Cię. Pielęgniarka podała mi ledwie napoczętą kroplówkę do ręki i wyjechałam z sali na blok. Tam przesiadłam się na łóżko. Tym łóżkiem wjechałam na blok, na którym przeniosłam się na kolejne łóżko, dużo zimniejsze, metalowe. Na sali operacyjnej było zimno. Wokół mnie krążyli anestezjolodzy. Założyli mi pulsometr na palec, ciśnieniomierz na ramię, który trochę szwankował, podłączyli mnie do elektrokardiogramu, w pomiędzy czasie zakładając dodatkowe wkłucia i wstrzyknęli pierwszą substancję. Zaczęło mi się kręcić w głowie, dość nieprzyjemnie. Wtedy uświadomiłam sobie, że żaden anestezjolog nie zamienił ze mną jednego zdania na temat mojego zdrowia, alergii, chorób, dolegliwości, etc.
– Czy to już jest środek usypiający? – zapytałam sympatycznego, wąsatego lekarza, który kręcił się koło mnie najbliżej.
– Nie, jeszcze nie. – usłyszałam, ale nie miałam już siły zadać kolejnego pytania. Substancje otumaniające zaczynały działać. Na twarz założono mi maskę tlenową. Poczułam duszność i zaczęłam przesuwać maskę, żeby o tym powiedzieć…
– Duszę się – wykrztusiłam.
Podbiegła do mnie kobieta, chyba główny anestezjolog i nałożyła ciaśniej maskę.
– To niemożliwe! Dostaje Pani czysty tlen. Ma Pani najwięcej tlenu z nas wszystkich – uśmiechnęła się wzmacniająco a ja i tak czułam duszność. Jednak byłam już na tyle skołowana tym pierwszym lekarstwem, które wlano mi w żyłę, że nie miałam siły protestować. Oddychałam więc dalej tym czystym tlenem.
Na sali pojawiła się kolejna postać. Kątem oka zobaczyłam wysokiego mężczyznę i rozpoznałam sylwetkę profesora M. Jakoś mnie to uspokoiło.
– Wszystko będzie w porządku. Zaraz zaczynamy – powiedział z uśmiechem, podchodząc do mnie.
W tym momencie poczułam, że ktoś podaje mi kolejny płyn w żyłę. Lekko nieprzytomnie spojrzałam na ścianę, z prawej strony… Wisiał tam zegar. Biały cyferblat. Czarne wskazówki… Pokazywały godzinę szesnastą dwadzieścia. To ostatnia rzecz, którą pamiętam. Później nastąpił koniec filmu…
Epizod.09
Usłyszałam jakieś głosy. Z oddali.
– Pani Olgo! Pani Olgo! Słyszy mnie Pani?
Miałam strasznie ciężkie powieki, w głowie szumiało. Wydawało mi się, że słyszę kojący szum wody. A przecież woda to mój żywioł. Zawsze mnie odprężała. – Dobrze, że jestem nad wodą – pomyślałam. Ale oczu nadal nie otwierałam.
– Pani Olgo! Pani Olgo! Słyszy mnie Pani? – znowu jakiś natrętny głos krzyczał mi nad głową. Nagle wydało mi się, że słyszę moją mamę. Uchyliłam powiekę i zobaczyłam ją. Siedziała przy łóżku, jak dobry duch. – Operacja… – przypomniałam sobie. Popatrzyłam na nią. Zaczęła gładzić mnie po ręce i coś mówić. Nie bardzo wiedziałam co, słyszałam tylko tembr głosu, który mnie uspokajał. I wtedy… Całe ciało zaczęło mi się trząść. Coraz mocniej i mocniej… Zaczęłam mieć wrażenie, że coś mi się zaraz stanie. Pielęgniarka poprawiła mi maskę tlenową, którą dopiero teraz poczułam na twarzy.
– Przykryję ją jeszcze jednym kocem – usłyszałam i poczułam przyjemną ciężkość dodatkowego koca. Ale moje ciało drgało coraz mocniej.
– Trzęsę się – wykrztusiłam do mamy. Był to dość idiotyczny komunikat, zważywszy na to, że siedziała obok, wszystko widziała i rozgrzewała mi ręce.
– Wiem. To normalne. Minie zaraz. – usłyszałam.
– Dodam jeszcze jeden koc – odezwała się pielęgniarka i położyła kolejny ciężki pled na mnie. Ale nadal było mi zimno i zaczęła boleć mnie głowa, chyba od tych drgawek.
– Na chwilę wejdzie tata – usłyszałam – Zbyszek już jedzie.
Mama zniknęła mi z pola widzenia. Zobaczyłam teraz mojego tatusia. Patrzył na mnie i chyba coś mówił… Nie wiem. Usłyszałam tylko – Ja nie mogę na to patrzeć… I zniknął. Pojawiła się znowu mama. Złapała mnie za rękę i powiedziała, że tu będzie.
– Cały czas? – wyjąkałam, pomiędzy jedną drgawką a drugą.
– Tak. Będę tu całą noc.
Bolało. Dostałam kroplówkę. Jedną. Potem drugą. Świat znowu się rozmazał. Odpłynęłam i nic nie pamiętam. Tylko to trzęsienie. W moim odczuciu trwało to już strasznie długo. W rzeczywistości, nie mam pojęcia, ile czasu? W końcu poczułam, że drgawki maleją. Zdjęto mi maskę tlenową i wspaniały dźwięk bulgoczącej wody też ustał. Okazało się, że ten dźwięk, to był tlen. Szkoda. Mogłabym tak leżeć… i słuchać… i spać…
– Musi Pani wyjść – usłyszałam głos pielęgniarki.
– Ale jak to? – tym razem kochający głos mamy – Ja myślałam, że będę tu mogła być całą noc…
– Proszę Pani, to OIOM! W ogóle nikogo nie powinno tu być. Zajmę się nią. Mam doświadczenie. Naprawdę.
Mama nachyliła się nade mną – Muszę wyjść… – mówiła coś dalej, ale nic nie pamiętam. Znowu wpadłam w otchłań.
– Ach to serce matki. – nad moją głową uaktywnił się głos pielęgniarki – Ona też musi odpocząć.
– Wiem. To dobrze. – odparłam lakonicznie. Zamknęłam oczy. Znowu nicość.
– Przyszedł mąż. Może wejść? – obudził mnie kolejny komunikat.
– Tak. Na sekundkę – usłyszałam swój głos, choć tak naprawdę chciałam powiedzieć, że oczywiście! Żeby wszedł! Na dłużej niż jedną sekundkę… Zobaczyłam nad sobą Zbyszka.
– Kochanie jestem. Wszystko jest dobrze. Nie mogę być długo. Ale będę jutro.
Coś chyba jeszcze mówił, ale znowu nic nie pamiętam. Dostałam kolejne kroplówki i zasnęłam.