Obudziłam się rano. Wreszcie ten obrazek, w swojej głowie, pamiętam bardzo wyraźnie!!!
Do Nicoli miała przyjechać mama i rodzina. Poszłyśmy na mały spacer. Bardzo krótki, ale…
Dzwoniłam do Zbyszka. Dużo spałam. Co kilka godzin dostawałam nadal kroplówki przeciwbólowe i antybiotyk. Tabletki ze sterydami i osłonowe. Koło czternastej przyszła mama z rosołkiem. Przyniosła też czajnik. Rozmawiałyśmy. Byłam szczęśliwa.
– Nie czuję w ogóle mrowienia, pieczenia, nie mam strzałów! – opowiadałam – Trochę boli mnie szóstka i trochę oko, ale nieporównywalnie do tego, co kiedyś. Myślisz, że to znaczy, że się udało?
Szukałam potwierdzenia w jej oczach.
– Tak, jest lepiej. Inaczej wyglądasz.
Popołudniu przyszedł Zbyszek. Wreszcie świadomie go przytuliłam. Co prawda ciągle leżałam. Byłam zmęczona i słaba. Podnoszenie głowy było ciężkie, ale nie czułam tego bólu i wszystkich dodatkowych efektów, które od tylu lat nie dawały mi żyć.
– Śmiejesz się. Naprawdę się śmiejesz… – Zbyszek patrzył się na mnie i był szczęśliwy – Jak kiedyś… Masz inną twarz. Inaczej mówisz. Inaczej wyglądasz.
– Tak myślisz? – spytałam a w oczach stanęły mi łzy – Myślisz, że wreszcie pozbędę się tego bólu? Że będziemy żyć normalnie? Rozwiniemy skrzydła. Zrealizujemy wreszcie nasze plany o Zoli, o domu, o firmie. Będziemy jeździć i cieszyć się życiem!
Tak szczęśliwa nie byłam już dawno. Bałam się uwierzyć, że tak będzie na pewno, ale dostałam nadzieję.