Piąta doba po operacji. Powrót do domu.

Rano, podczas obchodu, odwiedziło nas trzech, młodych lekarzy.
– Dzisiaj wraca Pani do domu – oświadczył jeden z nich, do mojej współlokatorki. – Sprawdzimy jeszcze dzisiaj czy krwiak się zmniejszył, ale zabieramy już kartę. Wszystkie wytyczne odnośnie dalszego postępowania będą umieszczone w wypisie.
U Nicoli po zabiegu pojawił się ogromny krwiak. Dostała leki, sterydy. Krwiak miał się zmniejszyć. Patrzyłam na nią i zastanawiałam się nad decyzją lekarzy. Jak mogą wypisywać dziewczynę, nie mając obrazu obecnego stanu jej mózgu? Czy najpierw nie powinni zrobić tomografii, sprawdzić co się zmieniło a dopiero potem obiecywać wypis? Rozmyślania przerwało mi zdanie, skierowane przez innego lekarza, tym razem do mnie:
– Pani też idzie do domu.
Najpierw się ucieszyłam, ale zaraz przypomniałam sobie o „głuchym, lewym uchu”.
– Ale nadal nic nie słyszę. To normalne? – spytałam.
– Dostanie Pani skierowanie do poradni otolaryngologicznej. Bezzwłocznie proszę się tam udać.
Wyszli.

– To chyba nie jest do końca normalne, że Ciebie wypisują, nie wiedząc w jakim stanie jest krwiak. A mnie wypisują, nie badając słuchu? – popatrzyłam na Nicolę zdziwiona – Chociaż wewnętrznie bardzo się cieszę, że wracamy do domu!
Obie się cieszyłyśmy. Mimo to miałam wrażenie, że to nie powinien być ten moment. Podsumowałam wszystko i… Kilka spraw nie było załatwionych sensownie, w trakcie mojego pobytu na oddziale. Nie zrobiono mi nawet podstawowej morfologii przed i po operacji, na bloku wylądowałam bez żadnej rozmowy z anestezjologiem, nikt nie zajął się tym, że nie słyszę. Efekt braku bólu neuralgicznego utrzymywał się na razie, ale pozostałe sprawy…? Nawet nie wiem, w jakim stanie jest teraz mój organizm a przecież mózg i ciało to naczynia połączone. Zaniechałam myślenia, bo i tak nie mogłam nic więcej zrobić. Zadzwoniłam do Zbyszka. Ucieszył się, ale też powiedział, że wydaje mu się, że ten wypis jest chyba za wcześnie… Umówiliśmy się, że przyjedzie koło czternastej. Mniej więcej o tej porze miały być gotowe dokumenty.
O trzynastej moja współlokatorka miała zdejmowane szwy. Płakała. Wbiła sobie paznokcie w dłonie i popłynęła krew. Pocieszałam ją i bałam się, jak to będzie ze mną. Detal, ale ostatnimi latami wyczerpałam swój limit na ból.
Po czternastej przyjechał Zbyszek i chłopak Nicoli. Wypisów jeszcze nie było, więc pakowaliśmy się i rozmawialiśmy. Na korytarzu czekali już nowi pacjenci, gotowi do przyjęcia na oddział. Co kilkanaście minut, do naszego pokoju, zaglądały pielęgniarki, pytając czy już wychodzimy. Czekaliśmy.
Dokumenty były gotowe około piętnastej. Trochę niekompletne, więc obie biegałyśmy, żeby załatwić resztę formalności. Ewakuowaliśmy się z pokoju. Nasza pościel już była zmieniana a łóżka zajęte. W końcu trzymałam w dłoni wypis, skierowanie do poradni otolaryngologicznej i receptę na lek przeciwbólowy. Zadzwoniliśmy po taksówkę i wszyscy czworo wyszliśmy.

Schodziłam po schodkach. Świeże powietrze owiało moją twarz. Nie było bólu!!!
Jednak brak słuchu zdezorientował mnie kompletnie. Nie wiedziałam co się dzieje wokół. Na sali było cicho, mówiła jedna, dwie osoby. Tutaj, na zewnątrz, panował gwar, warkot samochodów, szum miasta. Zobaczyłam naszą taksówkę i poszłam do przodu. Nicola złapała mnie za rękę i pociągnęła w tył. Okazało się, że nie usłyszałam nadjeżdżającego samochodu i za chwilę wpadłabym pod koła.
– Cholera – pomyślałam – jestem zagubiona. Nie słyszę.
Jechaliśmy. Za szybą samochodu migał znów świat. Pędziły samochody. Chodzili ludzie. Gwar, śmiech, odgłosy Warszawy. Jakie to piękne!
Dojechaliśmy pod dom i poszliśmy do apteki. Byłam już strasznie zmęczona, więc usiadłam na krzesełku. Okazało się, że leku przeciwbólowego nie ma i może być na jutro rano.
– Jakoś sobie poradzę – powiedziałam – Dzisiaj wezmę jakieś inne tabletki.

Weszłam do domu. Mój zapach, moje ściany, moje łóżko. Było cudownie.
Jednak coraz bardziej doskwierała mi głowa. Odstawiona nagle od kroplówek, podawanych co kilka godzin, zaczęłam mocno odczuwać ból całej głowy. Ale to był inny ból. Nie ten ostry, neuralgiczny, straszny potwór, tylko zwykły, ostry ból całej czaszki. Był nieprzyjemny, ale nie bałam się go. Mimo to łyknęłam Zaldiar. Nic nie pomógł.

Poszłam się umyć. Przygotowałam nawet obiad i wreszcie od kilku dni poczułam smak ulubionej potrawy. Ale potem ból i zmęczenie zwyciężyły. Położyłam się do łóżka. Patrzyłam na Zbyszka. On patrzył na mnie. I pomimo wszystko, byłam szczęśliwa. Wierzyłam, że za kilka dni, tygodni, będzie cudownie. Po niedługim czasie zasnęłam.