Złe wieści.

Budzik zadzwonił o szóstej. Otwierałam oczy i zasypiałam zaraz potem. Po kilkunastu minutach starań, o szóstej dwadzieścia trzy, Zbyszek mnie dobudził. Wstałam, umyłam się, zmieniliśmy opatrunek na głowie. Wyglądałam jak zombie. Przyjechał mój brat, który tego dnia był naszym kierowcą. Pojechaliśmy.
W Kajetanach miałam zrobione kolejne badania. Była lekka poprawa. Płyn w uchu delikatnie musiał się zmniejszyć, bo odbierałam dźwięki o pięć, dziesięć decybeli wyższe. Jednak drugi wykres, świadczący o stałym ubytku słuchu, ani drgnął. Do tego dołączył się szum i pisk w lewym uchu. Zapadła decyzja, żeby naciąć ucho, jeśli neurochirurg, który mnie operował, wyrazi zgodę.
Wyszłam z gabinetu otolaryngologa i zadzwoniłam do profesora M. Miałam jego numer telefonu komórkowego, którego do tej pory, ani razu nie użyłam. Zadzwoniłam.
– Dzień dobry Panie Doktorze – zaczęłam mówić –  Ola Wróbel z tej strony. W lutym, tydzień temu, Pan mnie operował.
— Tak, pamiętam, słucham? – usłyszałam odpowiedź.
– Dzień dobry – odparłam – Mam taką sprawę. Wystąpiły komplikacje… – zaczęłam relacjonować mu przebieg wydarzeń. Powiedział, że na tomografii wszystko wyglądało dobrze. Zgodził się na zabieg w Kajetanach i poprosił o kolejne informacje, za kilka dni.
– Nie wydaje mi się, żebym mógł coś uszkodzić. Wszystko wyglądało dobrze…
– Teraz to nieważne – przerwałam – Ważne, żeby stwierdzić, co się stało i spróbować naprawić tyle, ile będzie możliwe.
W Kajetanach poprosili o zaświadczenie z neurochirurgii, że mogą przeprowadzić zabieg nacięcia ucha. Pojechaliśmy więc do szpitala, na neurochirurgię. Dzisiaj i tak miałam przyjechać na zdjęcie szwów.
Na oddziale zgłosiłam się do pielęgniarki. Kazała mi usiąść i poczekać. Mijały minuty. Siedziałam i patrzyłam na pacjentów, lekarzy, odwiedzających… Po jakimś czasie zobaczyłam ordynatora. Uśmiechnął się do mnie. Czekałam dalej. W końcu, po pół godzinie, weszłam do gabinetu zabiegowego. Byłam tak zmęczona, że nawet się nie bałam. Przypomniałam sobie tylko Nicolę… Jak płakała podczas zdejmowania szwów.
– Za uchem jest najwrażliwsze miejsce na całej czaszce, więc może trochę boleć – uprzedziła mnie pielęgniarka.
Naszykowałam się na ból. Tymczasem… Czułam coś oczywiście. Lekkie uszczypnięcia. Ciągnięcie skóry. Ale ból? To nie jest ból! Ból znam, to neuralgia.
Wyszłam po zdjęciu szwów i poszłam do gabinetu lekarza dyżurnego. Przy biurku siedział młody lekarz.
– Panie Doktorze – zaczęłam – mam prośbę. Jakiś czas temu dzwoniłam do profesora Mandata, zgodził się na interwencję rozcięcia ucha w Kajetanach, ponieważ mam komplikacje po zabiegu mikrodekompresji. Jednak w ośrodku poproszono mnie o zaświadczenie, ze zgodą na zabieg. Czy mógłby mi Pan coś takiego wystawić?
– Proszę zaczekać na doktora, będzie dzisiaj popołudniu – usłyszałam odpowiedź.
– Nie dam rady – zaoponowałam – Jeżdżę dzisiaj od rana. Byłam w Kajetanach na badaniach. Teraz jestem tutaj. Miałam leżeć w domu i zdrowieć, tymczasem… Nie mogę czekać do popołudnia. Proszę wystawić mi takie zaświadczenie. Może Pan zadzwonić do profesora M.
– Pomyślę. Zadzwonię. Zaraz Pani odpowiem. Proszę poczekać na korytarzu.
Wyszłam i stanęłam pod gabinetem lekarskim. Mijały kolejne minuty. W oddali zobaczyłam ordynatora. Po chwili na korytarzu pojawił się młody lekarz. Dostałam zaświadczenie, podziękowałam i wyszłam.

W Kajetanach jestem umówiona na wtorek, na zabieg przecięcia ucha.
Co dalej? Nie wiem.