Dzisiaj mija trzydzieści dni od mojej operacji.
Po wyjściu ze szpitala, aż do dzisiaj, nie pracowałam, nie sprzątałam, nie chodziłam na długie spacery, jak mi to ktoś zarzucił…
Za to leżałam, odpoczywałam, nie robiłam nic, co by mogło być męczące.
Oczywiście wyłączając to, co musiałam robić. Ze względu na brak słuchu w lewym uchu, z którym zostałam sama, po wyjściu ze szpitala… Musiałam codziennie jeździć do Światowego Centrum Słuchu w Kajetanach. Musiałam. Walczyłam o swój słuch.
Dzisiaj…
Nadal jestem głucha w lewym uchu i tak już raczej zostanie.
Lekarze uważają, że To trwała komplikacja pooperacyjna.
Mam bóle głowy w miejscach neuralgicznych i nie tylko. Tymi „innymi” bólami się nie przejmuję, powinny minąć za kilka tygodni.
Mam pioruny w głowie i tym bardzo się martwię.
Chciałabym pisać o tym, że w szpitalu czułam się bezpiecznie. Że byłam poinformowana o wszystkim. Że na każde moje pytanie uzyskałam rzetelną odpowiedź…
Chciałabym dzisiaj pisać, że nie czuję bólu i cieszę się, myśląc o czekających mnie, najbliższych latach…
Chciałabym pisać o tym, że znowu jestem sobą.
Chciałabym… I cały czas mam nadzieję, że kiedyś w końcu tak napiszę.
Ale jeszcze nie dzisiaj.
Myślę, że ludzie chcą słyszeć dobre wiadomości. A jeżeli okazuje się, że coś nie wyszło? Tak jak w moim przypadku. Jeżeli okazuje się, że jestem błędem w sztuce? Wtedy przeczytać można o sobie, że się mylisz, że na pewno to Twoja wina, że nie dosłyszałaś, że nie stosowałaś się do zaleceń, że źle zinterpretowałaś czyjeś zachowanie…
Lepiej by było gdybym wyzdrowiała.
Lepiej by było, żebym nie zabierała publicznie głosu i nie pisała prawdy.
Bo prawda często nie jest idealna.
Na razie postanowiłam pisać dalej.
Zabierając publicznie głos, zdecydowałam się na możliwość ataku na siebie, swoje słowa i oceny.
Czasami, tak jak dzisiaj, bardzo mnie to boli.
Ale jestem silna.
Od siedmiu lat zmagam się z bólem.
Zahartowałam się.