Ból utrzymuje się cały czas. Choć wydaje mi się, że są momenty, w których nie czuję nic. Moje ciało jest tak zmęczone, że nie odczuwam tego jako ulgi. Tak… Jestem zmęczona. Nieustająco.
Zastanawiam się nad natężeniem bólu. Myślę, wydaje mi się, że coś się zmieniło. Jakby On był cały czas, ale stłumiony… Pioruny też uderzają z mniejszą siłą. No, może nie zawsze, ale często są lżejsze.
Tak sobie myślę, czy… Czy to może znaczyć, że bardzo powoli, ale jednak coś się zmienia? Czy jeśli będę cierpliwa, to doczekam się momentu, w którym ból ustąpi? Gdybym znała odpowiedź łatwiej by mi było czekać… Na razie czekam na tę odpowiedź, jak na wyrok. Czekam ja, czeka Zbyszek, czekają najbliżsi… Tylko ja czekam inaczej, jak na wyrok w Sądzie Najwyższym, na wyrok od którego zależy moje życie, moje wszystkie plany, moje możliwości, marzenia, dążenia…
Wiem na pewno, że jestem zmęczona. Budzę się rano i czuję się, jak „po ciężkim dniu”. Bez względu na to, ile bym leżała, ile bym spała, ile „nic-nie-robiła”, ciągle, w każdej komórce mojego ciała, czuję potężne zmęczenie.