Minęły dwa miesiące, podczas których nie miałam siły, żeby napisać choćby „dwa słowa” na blogu… Dlaczego? Przytłoczyło mnie życie…
Punkt pierwszy. Choroba i brak perspektyw na wyleczenie. Może ja ich nie widzę, ale… Po operacjach i chwilowej nadziei, podczas wakacyjnego nieróbstwa, przyszedł czas pogorszenia. Od sierpnia odczuwam bóle oraz silne pioruny występujące w seriach nie do zniesienia. Mam wrażenie, że teraz jest gorzej niż przed operacjami. Kiedy boli, to boli tak mocno, że nie umiem sobie poradzić z tym bólem. Coraz częściej myślę o tym, że chciałabym, żeby ten ból zabijał. Ale nie zabija. Trzeba z nim żyć.
Po kilku miesiącach czasu około-operacyjnego przyszedł czas zawieszenia broni, czas poddania i wsłuchiwania się w symptomy bólu, jego natężenie. Przyszedł czas pokory wobec przeciwnika, który jest silniejszy ode mnie… Zbyszek, rodzice, znajomi… wszyscy liczyli na poprawę, która nie przyszła. Teraz milczą, bo nie wiedzą jak pomóc. Sama nie wiem jak sobie pomóc, więc też zamilkłam.
Punkt drugi. Dodatkowo okazało się, że „obcy” w moim brzuchu daje o sobie znać i trzeba go usunąć. I tak, na początku przyszłego tygodnia, po raz trzeci w tym roku, muszę zjawić się w szpitalu, tym razem na onkologii i poddać się operacji. Nie znoszę szpitali. A to będzie trzeci raz na przestrzeni kilku miesięcy.
Mam momenty, w których myślę, że może warto by było nic nie wycinać. Może „obcy” pomógł by mi w przerwaniu bólu, bo przestałabym istnieć. Ale cały czas gdzieś w środku, bardzo głęboko, tli się we mnie wola życia. Dlatego pójdę za tydzień na operację. Bo jeszcze nie umiem inaczej.
Punkt trzeci. W lodówce czeka na mnie marihuana w aerozolu. Czeka na wolne kilka tygodni, kiedy mogłabym spać i nie pracować. Nie ma tych tygodni, więc lek leży i czeka. Nie mogę przystanąć nawet na tydzień, bo przez moje operacje i leżenie po operacjach, nieudany remont i wizję jego powtórki oraz pobyt syna Zbyszka na stałe w Warszawie, popadliśmy w spore kłopoty finansowe. I tak zamiast próbować się leczyć, wstaję o świcie, żeby pracować i odbić się od finansowego dna.
Punkt czwarty. Kłopoty materialne wpływają na nas okrutnie. Stres i przemęczenie odbijają się na pewno na każdej gałązce nerwu trójdzielnego. Kiedy zaczynają ćmić zęby, wiem już że czeka mnie stały ból. Rozlewa się na kolejne zęby, na żuchwę i oko. Świadomość tego, co będzie nie pomaga. W takim momencie zaczynam się śpieszyć z życiem i pracą, bo wiem, że za chwilę mogę nie być w stanie utrzymać piórka w ręku. Chociaż… doszłam do takiego stanu, w którym łykam proszka i siedzę dalej przy biurku, kreśląc kolejne projekty. Dziwnie się wtedy czuję, bo ból otumania mój mózg i czasami rysuję prawie z zamkniętymi oczami i brakiem świadomości. Kiedy stawiam ostatnią kreskę i wysyłam maila z projektem, nie mam siły już na nic. Przewracam się tylko na łóżku i zamieram, próbując odpłynąć do innego, lepszego świata. Projektowanie z bólem porównuję do twórczości Witkacego, który pił i brał, po to, żeby spisywać swoje wizje narkotyczne. Moje projekty to też takie wizje, tyle, że bólowe… Choć efekt otumanienia chyba podobny.
Czasami a może częściej niż czasami strzela we mnie piorun. Słaby, do zniesienia, przerywa życie tylko na chwilę. Mocny powala mnie na kolana. Przestaję mówić, przestaję prawie oddychać.
Wokół mnie są ludzie, którzy potrzebują wsparcia i mojego uśmiechu. A ja nie wiem czy umiem to im dać… Moja babcia, która po stu trzech latach pięknego życia, położyła się do łóżka i nic nie wskazuje na to, że z niego wstanie. Mój tata i jego siostra, którzy próbują pomóc jej w tym okresie. Moi rodzice, którzy są zmęczeni, chorzy i powinnam im pomagać a tymczasem opieram się na nich. Jaś, który ma w sobie żal i złość do świata i nie umie sobie z tym poradzić, niszcząc siebie i innych wokół. Przyjaciel, który okazał się nie być prawdziwym przyjacielem i zostawił mnie w potrzebie. Cała reszta… I Zbyszek, którego przygniotły wszystkie problemy finansowe, rodzicielskie, bytowe…
Powinnam być silna, powinnam dać radę, spiąć się i przezwyciężyć ból i żyć. Dla siebie. Dla Niego. Dla nich wszystkich.
Praca ponad siły. Pozorny uśmiech dla reszty świata. To czas w jakim jestem. Czas milczenia.