Kilka dni temu przeczytałam dyskusję internetową, na temat prowadzenia samochodu, przez osobę chorą na neuralgię. W tej rozmowie uczestniczyły trzy a może cztery osoby. Zaskoczył mnie fakt, że wszyscy rozmówcy mieli jedną, jedynie słuszną opinię – „Zakaz prowadzenia dla wszystkich chorych”.
W ich tekstach przeczytałam opinie o głupocie, o bezmyślności i lekkomyślności osób, które siadają „za kółkiem”. Wydaje mi się, że jedna z osób odnosiła się do mojego wpisu sprzed kilku miesięcy, w którym opisywałam jak bardzo lubię jeździć i jaką ogromną przyjemność sprawia mi czas, kiedy prowadzę swoje cztery kółka… Opisywałam, że prędkość i samochód potrafią dać mi moment, kiedy na chwilę mogę zapomnieć o chorobie i poczuć się wolnym człowiekiem. Samochodu potrzebuję też służbowo, żeby móc pracować i zarabiać. Samochód pomaga mi też lepiej przetrwać okres od jesieni do wiosny, kiedy jest zimno i wieje wiatr, pada śnieg lub deszcz… Te wszystkie czynniki wywołują ból i pioruny. Bywa czasami, że muszę pojechać tramwajem czy autobusem i zazwyczaj kończy się to serią piorunów i bólem, bo mój nerw nie znosi wiatru, zmiany temperatury, deszczu… Samochód jest dla mnie swoistym lekarstwem w trakcie podróży dokądkolwiek. Zamykam okno, żeby nie wiało. Rozkręcam klimatyzację, żeby było mi ciepło i mogę jechać w każde miejsce na świecie.
Ale mam swój rozum. Nie prowadzę, kiedy boli mnie tak, że nie mogłabym prowadzić. Nie prowadzę, kiedy łykam trammal. Nie prowadzę, kiedy wiem, że nie dałabym rady kontrolować tego, co dzieje się na drodze. Kto lepiej niż ja sama zna moją chorobę i objawy?
– Zostawcie innych w spokoju! – krzyczę w zaciszu swojego mieszkania.
Moi rodacy, co muszę z przykrością stwierdzić, zazwyczaj mają dużo do powiedzenia, w sprawach, które dotyczą innych, kiedy trzeba komuś coś zabrać, kiedy trzeba negatywnie ocenić, coś nakazać, czegoś zabronić. Często wypowiadają opinie dotyczące całych grup społecznych a w każdym przypadku należy zastanowić się nad jednostkami a nie uogólniać i przykładać jedną miarę dla wszystkich. Na razie zakazem prowadzenia pojazdów w Polsce objęci są epileptycy i cukrzycy. Uważam to za błąd, ponieważ niektórzy z nich mogliby na pewno odzyskać to prawo. W różnych państwach na świecie, różnie do tego podchodzą, ale jedno jest pewne… Z badań wynika, że …brak możliwości korzystania przez nich (czytaj: chorych na epilepsję) z własnego pojazdu często implikuje określone skutki zawodowe i ekonomiczne, a w konsekwencji dość często prowadzi nawet do sytuacji „społecznego wykluczenia”.
Statystyki też mnie nie przekonują, bowiem wynika z nich, że ilość wypadków spowodowanych przez osoby chore na epi waha się pomiędzy 0.02% a 0.2%, czyli w najgorszym przypadku 99.8% wypadków powodują osoby zdrowe, które mają pełne prawo do uzyskania prawa jazdy. Gdzie tu sens? Gdzie logika?
Wracając do meritum… Kiedy kilka dni temu czytałam słowa tych ludzi, zastanawiałam się, skąd w nich tyle złości, braku chęci zrozumienia drugiego człowieka, zawiści…?
– Nie wiem, naprawdę nie wiem… – zastanawiałam się i zaraz pomyślałam, że strona, na której znalazłam ową dyskusję zajmuje się sprawami bólu, poradami, „przepisami na życie”, ale prowadzi ją osoba, którą poznałam, i która sama nie należy do osób dojrzałych i otwartych na świat. Być może, dzięki swoim przekonaniom, skupia wokół siebie podobne osoby „o jedynie, słusznych poglądach”. No coż… Chcąc być konsekwentną swoim ideom, nie mogę zabronić takich opinii żadnemu człowiekowi. Mogę jedynie poprosić, by zastanowili się nad sytuacją innych ludzi i nim będą wygłaszać różnego rodzaju opinie, sprobowały spojrzeć szerzej na sprawę. Mogę poprosić, by te osoby rozejrzały się wokół siebie i zamiast wprowadzać zakazy, spróbowały zrozumieć i pomóc wielu cierpiącym ludziom wokół. Bo dzięki takim zachowaniom można naprawdę coś zmienić.