Dzisiaj jest dwudziesty piąty dzień bólu. Nieustannie boli mnie głowa. Bez żadnej chwili przerwy. Ból jest bardzo silny albo nie-do-wytrzymania. Taki kiedy myślę, że nie dam rady żyć już ani chwili dłużej. Od kilkudziesięciu długich dni ból stał się nieodłączną częścią każdego mojego dnia.
Obiecywałam sobie, że spróbuję zażyć leczniczą marihuanę (Sativex), która czeka na mnie w lodówce. Potrzebuje dwóch tygodni wolnego… To czas w którym podobno organizm przystosowuje się do leku i można stwierdzić czy ma pozytywne działanie na pacjenta. Do tej pory nie umiem wygospodarować tylu dni bez pracy i obowiązków. Samo życie…
Myślę, że moja opieszałość w kwestii eksperymentu z marihuaną wynika również z faktu, że długoterminowo nie będzie mnie na nią stać. Boję się takiego scenariusza…
Spróbuję.
Lek zadziała.
A ja nie będę miała pieniędzy, żeby go kupować.
W Polsce dopuszczone do obrotu są dwa preparaty. Jednak ani jeden z nich nie jest refundowany. Za to dyskusja na temat takiego leczenia trwa w nieskończoność.
Co zrobię, kiedy wezmę lek, on zadziała, ale z braku pieniędzy będzie dla mnie nieosiągalny?
Myślę, że tego boję się najbardziej…
Tymczasem mija dwudziesty piąty dzień bólu. Zwijam się w kłębek i próbuję przetrwać. Pracuję, funkcjonuję, bo muszę. Czasami jest to nadludzki wysiłek i zastanawiam się ile czasu jeszcze dam radę? Ile czasu będę udawać zdrowego człowieka? Że jestem twarda… Ile czasu…?
Ludzie wokół mnie milkną, kiedy mówię o bólu.
Ja też milknę, kiedy boli…
Nikt nie chce słuchać o cierpieniu.
Kiedy nie mówię o neuralgii, o bólu ludzie zaczynają ze mną rozmawiać, kontaktować się, spotykać…
Powinnam ukrywać ból, żeby normalnie żyć?
Nie czuję pomocy z zewnątrz. Rozumiem to jakoś, bo to wykańczająca rola dla każdego. Obok mnie cały czas jest tylko Zbyszek, który zbiera mnie z podłogi (dosłownie i w przenośni), słucha i tylko czasami ucieka do swojej jaskini, żeby od tego odetchnąć.
Ja nie mogę nigdzie uciec.
Bardzo chciałabym zrobić sobie wakacje od bólu choć na jeden tydzień.
Przeżyć siedem normalnych dni, jak kiedyś, z uśmiechem na ustach i wolną głową…
Ale nie mogę uciec od własnego mózgu. Dlatego czekam na to, co przyniesie dwudziesty szósty dzień… Czekam na cud.