Nadchodzi… (cdn.)

Może zrobię sobie przerwę w pracy? – zastanawiam się patrząc na niedokończony rysunek miśka, który uśmiecha się do mnie z ekranu monitora.
Odkładam piórko od tabletu, przeciągam się i wstaję. Jestem zadowolona, rysunek zaczyna nabierać dobrych proporcji. Idę do kuchni. Jeden krok, drugi, trzeci…

Aaaaa! – słyszę swój własny krzyk.

Czaszkę przeszył mi niesamowity ból. Trzy, może cztery sekundy uderzenia, którego nie można ani opisać, ani zapomnieć. Leżę zwinięta na podłodze i trzymam się za głowę. Obok mnie pojawia się Zbyszek.

Yyyyy… – próbuję mu powiedzieć, że wszystko jest w porządku, ale ból i odrętwienie twarzy, powodują, że nie mogę mówić – Eeeee….

Próbuję wstać. W głowie czuję cały czas coś, jakby echo bólu. Podnoszę się i docieram do kuchni. Ból mnie osłabia… znowu czuję zmęczenie.

Nic się nie stało, nic się nie stało… – powtarzam w myślach.

Może zrobię sobie sok? – zadaję pytanie.

Sięgam po wyciskacz do cytrusów. Uwielbiam świeżo wyciskany sok z pomarańczy.
Otwieram lodówkę i wyciągam rękę po owoce…

Aaaaa! – słyszę ponownie swój krzyk.

Może powiew zimnego powietrza, a może skłon głowy, a może tak po prostu… Nie wiem co wywołało kolejne uderzenie, ale znowu leżę na podłodze i trzymam się za twarz. Zbyszek ponownie jest koło mnie.

Może powinnaś się położyć? – jak przez mgłę słyszę jego zatroskany głos.

Nie… – odpowiadam szeptem i podnoszę się wolno z ziemi. Staję oparta o blat i nieprzytomnie rozglądam wokół. W końcu zatrzymuję spojrzenie na twarzy Zbyszka.
– Nie… Muszę jeszcze rysować… Wiesz jaką mamy sytuację… Nie mogę leżeć, chorować, nic nie robić…
Nie powinnaś… – słyszę jego głos i przykładam dłoń do jego ust, żeby nie słuchać słów, które nie są możliwe do spełnienia.
Będzie dobrze – uśmiecham się – Będzie dobrze…

Czuję jak lewa ręka zaczyna mi drętwieć a górny rząd zębów z lewej strony zaczyna boleć.

Jak mogą boleć zatrute koronki? – ze zdziwieniem dotykam moich „zębów-nie-zębów” – Przecież powinnam tego nie czuć… – Jak to możliwe?

Zaczynam wyciskać sok. Kroję pomarańczę. Nakładam połówkę na trójkątny wyciskacz. Dociskam.

Aaaaa! – rozlega się mój krzyk w kuchni.

Połowa pomarańczy turla się po podłodze. Trzymam się za głowę. Po kilkunastu sekundach, kiedy ból znika, zaczynają płynąć łzy po moich policzkach. Spływające krople bolą, ale nie umiem ich opanować. Podnoszę głowę w kierunku klęczącego koło mnie Zbyszka i mówię…

Nie chcę tak żyć… Nie mogę… Co mam robić? – patrzę pytająco, jakbym oczekiwała, że nagle usłyszę jakąś magiczną radę…

Zalega cisza. Nikt nie ma nic do powiedzenia. O czym mamy rozmawiać?
O braku pomocy medycznej? O braku empatii wśród lekarzy? O braku kompetencji? O czym…?
W cudowne uzdrowienie nie wierzę.

Musisz żyć – słyszę Zbyszka, który stoi odwrócony do okna – Musisz. Kto narysuje takie misie, jeśli Ciebie nie będzie?
Przecież wiesz, że chcę żyć. Lubię życie, tylko… nie takie życie – odpowiadam cicho – Czuję się jakbym stąpała po naprawdę bardzo cienkiej linie…

Ból rozprzestrzenia się po mojej głowie. Oprócz koszmarnie silnych uderzeń pojawiają się mniejsze kilkusekundowe bóle, przebiegające przez mózg. Bolą „zęby-nie-zęby” od dwójki do szóstki. Coraz częściej uderza mnie ból za uchem, w żuchwie, w oko, nad okiem… Czuję jakbym miała otwartą, palącą ranę z lewej strony. Przestaję słyszeć lewym uchem… Lewa ręka boli i odmawia współpracy.

Zbyszek podnosi mnie i na rękach zanosi do łóżka.

Odpocznij… – słyszę z oddali i widzę znikającą postać.
Ma dosyć – myślę – Kto by nie miał…

Mijają minuty. Czas mi się plącze. Ból zębów, oka, za uchem rozpanoszył się na dobre. To ból ciągły. Do tego co kilkanaście minut dołączają nie do zniesienia silniejsze pioruny… Leżę i modlę się o jakikolwiek koniec. Myśli mieszają mi się z rzeczywistością. Podnoszę się i sięgam po lusterko.

Znowu to samo…

Moje lewe oko jest wielkie a prawe małe, zmęczone bólem… Twarz wykrzywiona i potwornie zmęczona. W ciągu godziny ze zdrowo wyglądającej kobiety stałam się jakimś potworem o nierównych oczach, zszarzałej twarzy, wykrzywionych rysach twarzy… Nie mogę mówić, bo otwieranie ust boli. Nie mam siły na nic. Opadam na poduszkę. Chce mi się wyć.
Po chwili biorę do ręki telefon. Włączam aparat i robię kilka zdjęć. Sama sobie. Takie selfie Pani Neuralgii… Odtwarzam zdjęcia.

To dowód – myślę z satysfakcją.

Leżę. Mijają minuty, godziny… Boli i uderza. Ciągle. Bez przerw, bez wytchnienia. Rzeczywistość zaczyna mi się mieszać z fikcją. Tortury trwają a ja czekam aż ból wykończy mnie tak bardzo, że osłabiony organizm zapadnie w sen. Sen, w którym nic nie czuję. Nie ma mnie. To jedyny świat, w którym ból nie istnieje.

Gdybym tak mogła przenieść się do Krainy Sennych Marzeń… – myślę, zapadając w otchłań – Na zawsze…

cdn.