Budzę się nad ranem. Jest po piątej. Powoli rozjaśnia się, wschodzi słońce.
W taki dzień jak dzisiaj, nie znoszę się budzić, bo czuję ból a kiedy śpię… nic nie czuję.
Zamykam oczy. Chcę zasnąć. Łykam tabletkę. Silną, przeciwbólową tabletkę na receptę, która nie pomaga, ale trochę otumania odczucia bólowe. Wtedy łatwiej mi zapaść w sen.
Kładę głowę na prawym boku. Ból rozsadza mi lewą stronę twarzy. Przekręcam się na drugi bok. Chory bok. Jest i lepiej i gorzej. W jakiś masochistyczny sposób leżenie na lewej stronie wydaje mi się łatwiejsze. Nie wiem na czym to polega, bo przecież ta strona boli.. a jednak. Myśli majaczą mi po różnych zakątkach mózgu. W końcu, niepostrzeżenie tracę świadomość.
Budzę się koło dziesiątej. Ból nadal tkwi w mojej głowie. Pioruny uderzają ze zdwojoną siłą. Już nie płaczę. Otwieram oczy. Jedno jest wielkie, drugie małe. Patrzę przez okno na rozkwitające pąki drzew, na słońce, na ćwierkające ptaki. Ciepły wiatr otula delikatnie świat. Budzi się wiosna.
Tymczasem ja leżę zamknięta w pokoju. Przykuta do łóżka. Nie mogę się ruszać. Nie mogę mówić. Nie słyszę. Nic nie mogę… Ból stworzył mi więzienie.
Do sypialni wchodzi Zbyszek.
– Kochanie, co mogę zrobić? – pyta.
Pustym wzrokiem patrzę na niego i nie mówię nic.
Przytulamy się do siebie w ciszy.
Leżę dalej i próbuję zasnąć. Sen to moje wytchnienie. Dobry świat, w którym nic nie czuję. Mijają kolejne minuty, godziny… w końcu wykończona bólem zasypiam.
Budzę się. Jest po drugiej. Nie zdążyłam otworzyć jeszcze oczu a już uderzył mnie piorun. Leżę nieruchomo, jakbym wierzyła, że taka pozycja może pomóc.
– Co mam robić? Co robić… – pytam się bezgłośnie.
Lewe oko wypełnia się łzami. Po policzku spływa pierwsza kropla. Boli. Pali. Piecze. Czuję, jakby drążyła w mojej skórze piekielną ścieżkę. Jakby ktoś ciął mi nożem twarz…
Leżę i czekam.
– Na co ja czekam? – zadaję sobie kolejne pytanie – Przecież nic się nie zmieni…
Powoli podnoszę się do pozycji siedzącej. Biorę laptopa i zaczynam pisać.
Piszę tę historię, historię dwóch dni po lewej stronie mojego życia, którą teraz czytasz Ty.
Ja siedzę w łóżku a Ty co robisz? Mnie co kilkanaście minut atakuje niemiłosierny ból, uderzając w najczulsze nerwy mózgu a Ty co robisz? Ja nie mogę korzystać z życia a Ty korzystasz? Ja mam głowę pełną niezrealizowanych planów a Ty…?
„Każdy dzień jest miniaturą naszego życia.”
To sentencja, która widniała na cukierniczce, w domu moich rodziców. Jako dziecko wielokrotnie się nad tą myślą zastanawiałam. Do dzisiaj, kiedy zbyt długo nic mi się nie chce i żyję w bezsensowny sposób, zawsze przypominam sobie to zdanie. Od razu pobudza mnie do działania…
Teraz, mój dzień to najczęściej walka z bólem. Na tym przede wszystkim polega obecnie moje życie.
Chciałabym żyć inaczej, ale nie mogę. Patrzę na ludzi, którzy mogą tak wiele a życie przepływa im „przez palce” i zastanawiam się dlaczego oni są zdrowi a ja jestem chora? I wiem od razu, że to nie jest dobre pytanie. Podszyte zmęczeniem, zazdrością, bólem… Bo niby dlaczego ktoś inny miałby cierpieć tak jak ja? Mimo to, czasami… chciałabym móc się zamienić z jakimś zdrowym człowiekiem. Pożyczyć na chwilę jego mózg i żyć, tworzyć, kochać… po prostu być tą osobą, którą byłam, zanim zachorowałam.