Połowiczny paraliż.

Cały dzisiejszy dzień źle się czułam. Cały dzień był też nerwowy. Mamy kłopoty, których rozwiązanie, na razie, jest wręcz niemożliwe… Wieczorem, po przeżytym, olbrzymim stresie chciałam się położyć i nagle poczułam jak drętwieje mi policzek. Zaczęłam też odczuwać lekkie mrowienie, coraz mocniejsze i mocniejsze. Po chwili drętwienie zaczęło obejmować rękę, klatkę piersiową, czubek i tył głowy, ucho i miejsce za uchem… Odrętwienie było bardzo silne. Do tego znieczulica skóry i mrówki we wszystkich tych miejscach. Nie mogłam poruszyć twarzą. Nie mogłam poruszyć ręką. Zaczęłam się bać.

Zbyszek był przy mnie, mimo to czułam strach.

– Co się dzieje? – pytałam Zbyszka – Co mi jest?
– Wszystko będzie dobrze, zobaczysz… – usłyszałam Jego głos, ale mnie nie przekonał.

Leżałam i czekałam na cud lub koniec. To było straszne uczucie, nieznane mi jeszcze. Po kilkunastu minutach coś, jakby zaczęło się zmieniać. Mijały kolejne minuty. Zaczęłam móc trochę poruszać ręką. Mijały kolejne minuty…

Potem przyszła kolejna fala bólu, znieczulicy, mrówek. A potem wszystko zaczęło się uspokajać.

Byłam wykończona. Ból, strach, brak możliwości poruszenia własnym ciałem…

– Co się dzieje?