Retrospekcja – 03 – teoria.

W ciągu wakacji odpoczęłam psychicznie. Chociaż pracy zawodowej było dużo, miałam mniej obowiązków w domu. Odeszło „smażenie kotletów”, odrabianie lekcji, pilnowanie Jasia, który pojechał na wakacje do mamy. To był czas, kiedy powoli, bardzo powoli zaczynałam czuć się lepiej, choć ból się nie skończył ani nie zmniejszył. Jednak „luz psychiczny” zadziałał na mnie kojąco. Byłam mniej zmęczona, za to bardziej uśmiechnięta.

Od niedawna znowu zaczęłam myśleć o jakiejś kuracji. Pomysł pojawił się po wizycie u przypadkowego neurologa…  W połowie wakacji potrzebowałam zdobyć skierowanie na rezonans i… trafiłam do tego Pana.  Zaczął się pytać o obecny stan, o zmiany, symptomy. Rozmawialiśmy długo. W końcu zaproponował lek na migrenę. Trochę się opierałam, przed kolejnymi tabletkami, ale usłyszałam argument, który mnie przekonał:

Myślę, że do neuralgii mogła dołączyć u Pani migrena. Jeśli tak jest, jak myślę, to po kilku tygodniach kuracji powinna Pani odczuć ulgę. Wtedy będziemy wiedzieli czy moje przypuszczenia są słuszne….

Właściwie… Może… – odparłam.

Oprócz tego chciałbym, żeby zrobiła Pani badanie stwierdzające czy ma Pani tężyczkę. Ponieważ drętwienia, drgawki mogą być wynikiem tej choroby.

Pomyślałam:

Co mi szkodzi? – i zapisałam się. Miałam co prawda wątpliwości czy kolejne teorie, kolejnego neurologa, coś zmienią w moim życiu, ale… Kiedy nie próbuję, ludzie wokół mnie twierdzą, że nie robiąc nic, na pewno sobie nie pomogę. Choć jestem zmęczona tym szukaniem, postanowiłam zaryzykować.

Na badaniu tężyczki znalazłam się ostatniego dnia sierpnia. Nie miałam pojęcia na czym ono polega a okazało się być bardzo nieprzyjemne.

Rękę obwinięto mi rękawem do mierzenia ciśnienia. Następnie rękaw został napompowany powietrzem do granic możliwości, w taki sposób, że krew zaczęła mi odpływać z ręki. Po dwóch minutach miałam dosyć. Ręka bolała, szczypała, drętwiała, piekła, ból był coraz większy. Całe ciało zaczęło się pocić. Po pięciu minutach powiedziałam do Pani Doktor:

Ja chyba tego dłużej nie wytrzymam…

Mało kto rezygnuje – odpowiedziała na to „super empatyczna” lekarka – ale to Pani decyzja, możemy przerwać badanie na Pani własne żądanie. Wyłączamy?

Co za bździągwa?! – pomyślałam – zamiast mnie wspierać i zachęcać do walki o kolejne minuty, bierze mnie pod włos, działa na ambicję… Nie tędy droga…

Pomimo denerwującej Pani Doktor, chciałam wiedzieć, czy hipoteza tężyczki nie ma jednak jakiś podstaw… W bólu przetrwałam kolejne minuty. Po pełnych dziesięciu minutach podłączono mi elektrodę, żeby zbadać przepływ krwi i ewentualne skoki, które świadczyłyby o chorobie. Oczywiście wynik był negatywny. Tężyczki brak. Za to rękę miałam zsiniałą, zdrętwiałą i obolałą. Najgorszym efektem badania były popękane naczynka krwionośne na całej długości ręki, aż do łokcia. Najzwyczajniej naczynka nie wytrzymały ciśnienia i pękły. Ten stan utrzymywał się kolejne kilka dni.

I tak zakończył się kolejny eksperyment, kolejnego lekarza… mający na celu znalezienie nowej przyczyny moich dolegliwości. Tak się zastanawiam… Jak to jest? Mam postawioną diagnozę neuralgii. Objawy choroby są klasyką gatunku. Jestem lekooporna. Nikt do tej pory skutecznie mi nie pomógł, za to prawie wszyscy chcieli udowodnić swój geniusz i odkryć jakąś inną chorobę. Po co? Dlaczego? Nie wystarczyłoby skupić się na znalezieniu sposobu na neuralgię nerwu trójdzielnego i pozbawienie mnie bólu? Po co nowe teorie? Po co eksperymentować…?