Nowo-stary neurolog.

Już trzy miesiące temu zapisałam się do neurologa, którego poznałam przeszło osiem lat temu, na początku mojej choroby. Wtedy uznał On, że mam chorobę psychosomatyczną i wymyślam sobie symptomy. Fakt, że miał mniej danych. Teraz wiem dużo więcej na temat swojego, własnego zdrowia a zdobywanie tej wiedzy zajęło dobrych parę lat… Pomimo wszystko jest we mnie trochę żalu o to, że tak łatwo przypisał mi etykietę. Nie umniejszam wagi choroby wynikającej z przyczyn psychicznych, która może być jeszcze trudniejsza do wyleczenia, ale… Przez dłuższy czas, po pobycie w tamtym szpitalu, nie byłam pewna czy nie zwariowałam, czy nie wymyśliłam sobie bólu, czy to co czuję jest prawdą czy fałszem? Bałam się pójść do innego lekarza a z drugiej strony przerażało mnie to, co się ze mną działo. Przez długie miesiące cierpiałam w bólu, nie szukając nigdzie pomocy.

Trzy miesiące temu moja mam namówiła mnie na tę wizytę. Przekonywała, żę jest tak mało dobrych neurologów a ten ma bardzo dobre opinie. Postanowiłam spróbować.

Był wieczór. Na wizytę pojechałam razem ze Zbyszkiem. Po osiemnastej stanęliśmy przed nowoczesnym budynkiem w centrum Warszawy. Byliśmy trochę spóźnieni. Szklana winda zawiozła nas na trzecie piętro. Weszliśmy do gabinetu a właściwie poczekalni, gdzie spędziliśmy kolejne dwadzieścia minut pod opieką miłej sekretarki. W końcu weszłam do gabinetu.

– Dzień dobry – powiedział do mnie lekarz – My się już chyba znamy? Pani leżała u mniei na oddziale kilka lat temu… Dobrze pamiętam?

Dobrze – uśmiechnęłam się – Jestem tu za namową mojej mamy, szczerze mówiąc… Bo nieustająco szukam pomocy… Stwierdzono u mnie… – zaczęłam opowieść o mojej niezbyt ciekawej historii choroby…

Opowiedziałam w skrócie o wszystkim. Neurolog zadał jeszcze kilka dodatkowych pytań, obejrzał zdjęcia z ostatniego rezonansu, zadał kolejne pytania, przeczytał opis i stwierdził:

– Wydaje mi się, że w Pani przypadku nie obędzie się bez metody wiązanej, czyli neurochirurgicznej i farmakologicznej. Szczerze mówiąc podziwiam osoby, które zażywały czysty Amizepin, to musi „zwalać  z nóg”, ja bym na taką kurację się nigdy nie zdecydował.

W między czasie przeprowadził badanie. Dotykał twarzy, rąk… To wszystko trochę bolało, ale punkt kulminacyjny nastąpił wtedy, kiedy…

– Proszę powiedzieć „A”.
– Aaaaaaaaaa…
– Proszę powiedzieć „E”.

– Eeeeeeeeee…
– Aaa!
– krzyknęłam, kiedy ostry piorun przeszył moją lewą część twarzy i głowy. Zgięłam się wpół i zamilkłam, czekając na koniec.
Co się stało?! – słyszałam głos neurologa nad sobą – Co się stało?!

Podniosłam uspokajająco rękę. Po chwili powoli się wyprostowałam i wymamrotałam:
Już ok.

Lekarz zagłębił się w jakieś spisy leków i w końcu zaproponował kurację trzema specyfikami, w ustalonej kombinacji dawkowania. Powiedział, że to powinno pomóc, i że nie powinnam być ani senna, ani pozbawiona możliwości prowadzenia samochodu. Stwierdził, że w moim przypadku należy te leki łączyć i dozować w niestandardowy sposób, bo każdy człowiek indywidualnie reaguje na różne substancje a ja jestem raczej wrażliwa na tego typu leki.

Ma Pani klasyczną neuralgię – usłyszałam pod koniec wizyty.
Choroba, której nie widać. – odparłam – Choroba, której nikt nie widzi, która nie zabija a żyć się z nią nie da…
– Kto tego nie widzi? – lekarz zareagował natychmiast – Jeśli ktoś tego nie widzi, to znaczy, że jest ślepy.

Uśmiechnęłam się. Gdyby tak było…