Wartość życia.

Strach i poczucie bezradności odebrało mi chęć pisania bloga. Kiedy usłyszałam, że nie ma dla mnie ratunku… Kiedy usłyszałam to od znanego neurochirurga… Mój świat się zachwiał.

Mogę walczyć bez powodzenia. Mogę próbować, ale muszę mieć NADZIEJĘ.

Ten lekarz nie zostawił jej we mnie. Wydarł ją z mojego serca, z mojej duszy. Pozostawił mnie „samą i gołą”.

Po nieudanych operacjach, płakałam. Długo trwało zanim podniosłam się z dołka i zaczęłam szukać pomocy dalej. Ale wstałam i walczyłam.

Teraz nie czuję nic poza pustką. Wstałam, ale nie wierzę w żadną pomoc. Robię coś i uśmiecham się, bo potrzebują tego moi bliscy… Ale nie wierzę i nie czekam na nic. Próbuję autoterapii i wyznaczam sobie cele i plany niezwiązane z chorobą, żeby widzieć sens tego wszystkiego. Nie jest łatwo. Są dni, że to działa, ale są i takie, kiedy brakuje mi tchu i siły, żeby sobie coś wmawiać.

Jednak życie to niezaprzeczalna wartość. Mówią, że nie ma nic bardziej cennego. Że trzeba je szanować. Próbuję…
… i pytam:
Czy o życie w bólu, który powoduje, że mogę tylko leżeć i nie chcę poruszać nawet rzęsami, też muszę tak walczyć? Czy muszę szanować ból nie do zniesienia? Czy to, że dostałam taki prezent od życia nie zwalnia mnie jednak z chronienia go za wszelką cenę? Czy ja nie stałam się bólem, skoro ból układa mi plan dnia? To o kogo mam walczyć? O siebie? Ale gdzie jestem ja w tej chorobie? Czy jestem jeszcze sobą?