Nieudana próba.

Sporo czasu upłynęło zanim wreszcie mogłam zająć się sobą. Obaj moi chłopcy złapali jakiegoś wrednego wirusa i rozłożyli się na dwa tygodnie. Jak to faceci, kiedy chorują, wymagali pełnej, całodobowej obsługi. W ostatnich miesiącach miałam mnóstwo pracy i musiałam pracować po kilkanaście godzin dziennie a do tego obowiązki domowe… Ech! Padałam na nos! Ale w końcu nadszedł taki czas, kiedy mogłam zadbać o siebie i wziąć proszki od neurologa. Proszki, które przepisał mi we wrześniu!

No nic było jak było, w końcu wzięłam pierwszą tabletkę – Dulsevia 30 mg. Przez pierwsze pół godziny nic nie czułam i pomyślałam, że może nie będzie tak jak z poprzednimi kuracjami… Po pół godzinie zaczęło mi być niedobrze. Po godzinie leżałam na łóżku powstrzymując się od wymiotów aż w końcu nie wytrzymałam i wylądowałam w toalecie.

Plan neurologa był logiczny. Miałam przyjmować bardzo małe dawki, żeby przyzwyczaić organizm. Stopniowo je zwiększać aż do osiągnięcia pożądanych efektów. Oprócz Dulsevii mój pakiet leczniczy zawierał też Lamilept i Etopro. Wzięłam je wieczorem, tak jak miałam rozpisane. W nocy nie mogłam spać. Chociaż byłam nieprzytomna, ciągle się budziłam. Trzeciego dnia obudziłam się widząc podwójnie i niewyraźnie. Widziałam dwóch Zbyszków… Kiedy pochylił się nade mną o poranku trzeciego dnia, poprosiłam, żebyśmy przeczytali ulotkę, bo ja nie mogę nic samodzielnie przeczytać. Najzwyczajniej w świecie litery zlewały mi się w jedną plamę. Na ulotce Lamileptu w działaniach niepożądanych przeczytaliśmy, że może wystąpić niewyraźne i podwójne widzenie. Dodatkowym objawem, który był bardzo nieprzyjemny był niepokój lewej części ciała. Miałam wrażenie, jakbym musiała cały czas poruszać kończynami, były jak naładowane. Do tego, co dziwne, czułam osłabienie lewej ręki i nogi.

Podniosłam się i chciałam pójść do łazienki i okazało się, że nie trzymam równowagi. Wszystko wokół mnie pływało.

Wtedy Zbyszek powiedział:

– Koniec. Przestajesz brać te leki. Trzeba załatwiać Berlin (o Berlinie napiszę w kolejnym poście, bo to oddzielna historia.)

I tak skończyłam kolejną kurację medykamentami. Najdziwniejsze jest to, że kiedy mówię o tym, że jestem nadwrażliwa na te leki i że najmniejsze dawki działają na mnie negatywnie, nikt nie chce tego słuchać. Nikt nie wierzy. Oprócz Zbyszka, który to widzi i moich rodziców, którzy znają mnie od małego dziecka. Bo zawsze tak było, odkąd pamiętam.

Muszę chyba zapisać się do tego neurologa i zdać mu relację z prób lekowej. Uwierzy? Sama nie wiem czy sobie bym uwierzyła…